czwartek, 28 lutego 2013

Jak Iggi przyszedł na świat

Otwarty umysł, zaufanie do ciała i Irlandia... 
Znałam historię porodu freebirthing Oli, troszkę się musiałam naprosić, żeby ją opisała i  jest :) 
Dziękuję z serca Olu <3 



Przez całą pierwszą ciążę pochłonęłam tony książek, magazynów i artykułów o tematyce około-dziecięcej. Wydawało mi się, że jestem bardzo dobrze przygotowana do porodu, świadomego. Sam poród wydawał mi się wspaniałym przeżyciem, jednak z czasem jak sięgałam po kolejne książki moje świetlane wspomnienia zaczęły tracić na wyjątkowości, a w głowie kołatało mi tylko jedno – można było inaczej, lepiej i dla mnie i dla dziecka. Czasu cofnąć nie mogłam więc wiedzę zbierałam ”na zaś”. Starałam się poznawać wszystko z dwóch stron, medycznej i naturalistycznej. Wady i zalety obu systemów. Na swój drugi poród byłam już przygotowana pełniej.

Chciałam urodzić w domu od początku, jednak ze względu na miejsce zamieszkania nie łapałam się na szpitalne programy DOMINO (porody domowe ze szpitalna położną, w Irlandii). Drugą opcją było zatrudnienie niezależnej położnej, byłby to dla nas ogromny wydatek – nawet biorąc pod uwagę zwrot z HSE (cześć irlandzkiego ministerstwa zdrowia), ale tego chcieliśmy. I wtedy okazało się, że wyniki badan kontrolnych nie pozwalają na poród domowy. Jedno z tych schorzeń, które w trakcie ciąży i porodu nie grozi ani mamie ani dziecku, ale dyskwalifikuje na dobre. Pomysł porodu domowego nie upadł, zaczęłam szukać alternatyw. Trafiłam na stronę Laury Shanley, największej propagatorki freebirthingu (porodów bez asysty). Trafiło to do mnie, trafiło do mojego męża. Nie chcę tu wyjść na osobę nieodpowiedzialną, byłam do samego porodu pod opieka szpitala i GP (lekarz pierwszego kontaktu w Irlandii). Wszystko przez okres całej ciąży było w perfekcyjnym wręcz porządku. Nie decydowałam się na TO nie biorąc pod uwagę stanu swojego zdrowia. Do samego porodu, nie było u nas podejścia zrobimy to mimo wszystko, nie. Cudowne w naszej decyzji było to, że była otwartą bramą do samego rozwiązania. Jeśli nie chciałabym zostać w domu z jakiegokolwiek powodu, zawsze mogłam pojechać do szpitala – w końcu w tutejszych szpitalach i tak jesteśmy przyjmowane dopiero z faktyczną akcją porodową.
Poród nastąpił dokładnie w 39 tygodniu. W czasie zakupów zaczęłam mieć skurcze, musiałam przystawać co chwilę. Spacerując z powrotem do domu, musieliśmy odebrać z autobusu nasza przyjaciółkę, która akurat przyleciała z Polski na szkolenie i miała u nas nocować. W połowie drogi, na skrzyżowaniu odeszły mi wody - myślałam, że takie rzeczy tylko w filmach, a tu proszę… Doszliśmy do domu, spokojnie przygotowaliśmy kolację, zdążyłam jeszcze powiesić pranie i poczułam, że muszę pójść na górę, do sypialni, z dala od ludzi, już, teraz. Rodziłam z mężem. Agata zajmowała się naszym pierworodnym. Byłam tak skupiona na całym procesie, tak wyłączona, że nawet mąż momentami wydawał mi się zbędny, a przecież tylko chciał mi pomóc, pomasować mi plecy, odciążyć…Wszystko trwało chwile, w sypialni spędziłam może 30-40 minut. Cały poród, od pierwszych skurczy trwał może 2 godziny – do szpitala ( 40km ) bym nie zdążyła dojechać , jeśli czekać do regularnych skurczy bądź odejścia wód, jak na szpitalnej szkole rodzenia instruują położne. Poród był łatwy, szybki i całkiem znośny w kwestii bólu. Przekonałam się na własnej skórze, że brak strachu, otwarcie na naszą własną fizjologię, wsłuchanie się w nasze ciało czyni nasz poród prawie bezbolesnym. Może to hipnoza porodowa pomogła mi w przezwyciężeniu strachów obecnych po pierwszym porodzie? Na pewno tak, jak i świadomość, ze mój wybór jest w zgodzie z moim sumieniem.

O godzinie 20:43 na świat przyszedł nasz syn Ignacy, od razu powitał go starszy brat Tymek – choć dziś już tego nie pamięta, wie że dzieci mogą się rodzić w domu i jest to normalne. Bo nam właśnie o normalność procesu chodziło. Ciąża jest stanem specjalnym, ale nie chorobą. Poród też nie jest patologią, wiec dlaczego mam go w to przekształcić
Czas po porodzie był magiczny i nie zepsuli tego nawet paramedycy, po których sami zadzwoniliśmy po porodzie. Nie wiedzieliśmy co innego zrobić w takiej sytuacji. Jeszcze w trakcie ciąży pytałam położnych, nie będąc zdecydowana na jakiekolwiek rozwiązanie, co będzie jeśli nie zdążę do szpitala. Odpowiedzi nie uzyskałam, poza „zdążysz na pewno”. Ignaś dostał 9 na 10 pkt Apgar, ze względu na tzw. BBA (born before arrival). Zdrowotnie był w idealnym stanie, spokojny i żądny ssania. Noc spędziliśmy w szpitalu na obserwacji, rano zostaliśmy wypisani do domu.

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że była to nasza najlepsza decyzja, a mojemu mężowi będę już zawsze wdzięczna, że okazał tak otwarty umyśl i zaufanie do mojego ciała. Bo my, kobiety, jak już jesteśmy w ciąży, to jesteśmy stworzone do rodzenia dzieci– tylko musimy w to uwierzyć i nie bać się. Poznać cały proces z każdej strony, nie ufać ślepo wszystkim dookoła, tylko zaufać sobie. Szukać odpowiedzi na dręczące nas pytania i znaleźć je w swoim spokoju ducha.

Ola i Iggi



Autorka: Ola 
Żona Micha i mama Tymka & Iggiego. Doula. Skerries, Irlandia.
Zdjęcie z archiwum prywatnego Oli. 


 Spodobała Ci się ta opowieść i chciałabyś, żeby ukazała się w bezpłatnej książce wesprzyj projekt

1 komentarz:

Agula z Trzy po trzy pisze...

Ja też rodziłam w domu, 2 lata temu, w Irlandii. Teraz jestem w trakcie drugiej ciąży i jeszcze nie zdecydowałam ostatecznie, ale bardzo chciałabym to powtórzyć - wrażenia niesamowite.

Pozdrawiam i gratuluję!