środa, 27 lutego 2013

Narodziny Zuzi, relacja Mamy i Taty


Dziś opowieść Joanny i Piotra, o narodzinach ich córeczki Zuzi. 
Pierwszy poród na blogu widziany oczami nie tylko Mamy ale i Taty :)  
Dziękuję Wam <3



Joanna
Powinnam chyba zacząć od tego, że to było naprawdę upalne lato, 35-stopniowe upały dały mi się we znaki. Pracowałam do piątku 9.07, a potem miałam trochę odpocząć w domu, ale jak to zrobić z energicznym 2,5 latkiem? Po 40 minutowym spacerze w poniedziałek i gonieniu za rowerkiem Erniego, odszedł mi czop. 
Hm, czyżby się zaczynało coś dziać?
To był 38 tydzień ciąży, więc teoretycznie mogłam się spodziewać wszystkiego, ale Erniego przenosiłam tydzień i teraz też nastawiałam się raczej na koniec lipca.

Przyszedł wtorek 13.07, w nocy już mocno twardniał mi brzuch, parę skurczów było bolesnych. Powitałam więc Piotra informacją, że ma się nastawić że to dzisiaj. Próbował negocjować;) nie był gotowy na takie przyspieszenie.

Tak zupełnie serio, termin był idealny. Wypchnęłam wszystko w pracy, ochłodziło się trochę, położne były co prawda po nocnym dyżurze ale założyłam, że i tak nie rozkręci się do wieczora, więc zdążą się zregenerować. Zdążyłam wszystko przygotować, wyprać itp.
Więc niech się dzieje co się ma dziać;)

Piotr poszedł do pracy i zobowiązał się kupić ostatnie drobiazgi, których brakowało nam z listy położnej. Ja spakowałam awaryjną walizkę do szpitala, wykąpałam się, przespałam z Ernestem w ciągu dnia. Tak - byłam gotowa. Z drzemki obudził mnie mocny skurcz. Zadzwoniłam do Piotra, że to na pewno to, więc … poproszę carpaccio na obiad. O 18.00 wrócił do domu z moim ulubionym obiadem, zjedliśmy go wspólnie z Madzią, moją przyjaciółką. Podczas obiadu miałam kolejne skurcze, był czas aby powiadomić położną.

Zadzwoniłam do Doroty, żeby powiedzieć jej, że przepraszam, wiem że są po nocce ale u mnie chyba się rozkręca. Na razie niemrawo skurcze co 15-20 minut i krótkie 20 sek, ale są. Umówiłyśmy się, że czekamy aż nabiorą regularności lub wydłużą się i dzwonię do nich jeszcze raz. One są w takim razie w pełnej gotowości, mam się nie przejmować i dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Uff.

Odpisałam na służbowe maile, powiedziałam znajomym że rodzę i żartowałam, że poczekam aż Ernest pójdzie spać.

Piotr animował Ernesta, a ja chodziłam sobie po domu. Skurcze najlepiej przeżywało mi się na kolanach, opierając się o coś ale stwierdziłam, że to chyba mało efektywna pozycja, więc starałam się jak najwięcej chodzić. To było cudowne, móc robić to, na co miałam ochotę. Jeden skurcz rozegrałam oparta o schody tarasu, drugi już w ogrodzie. Chodzenie pomiędzy kuchnią, a tarasem, schody.
Nie mieliśmy stopera, więc liczyłam długość skurczy sama. Wydawało mi się, że ciągle jest bez zmian, bolało ale było do zniesienia. To nie to, co zapamiętałam z pierwszego porodu, byłam przekonana że długa droga przed nami. Zuza fajnie się ruszała w między skurczami, wystawiała stópki dając mi sygnał, że wszystko jest ok.

Koło 22.30 Piotr położył Ernesta. To niesamowite, skurcze wtedy nabrały mocy jakbym czekała na zielone światło, nadal jednak były rzadko i miałam sporo czasu żeby pomiędzy nimi odpocząć. Poszłam do wanny, żartowaliśmy z Piotrem, kiedy przyszedł skurcz który zwalił mnie z nóg. Wiedziałam też od razu, że wanna to niedobry wybór, było mi niewygodnie, czułam się jak sparaliżowana bez możliwości ruchu. Wyszłam z wody, a Piotr stwierdził, że czas najwyższy zadzwonić do dziewczyn. Już nie protestowałam. Było po 23.00.

Jak wyszłam z wanny to się zaczęło na całego, jeden normalny skurcz, potem już popieranie. Ale ja nadal nie byłam pewna czy to to, krępowałam się Piotra, bo miałam wrażenie, że to tylko dalsza część oczyszczania się mojego organizmu przed porodem, więc wylądowałam na toalecie, a Piotr za drzwiami. Potem powiedział mi, że czekał i nasłuchiwał, co tam u mnie, siedząc na drapaku naszych kotów, tuż za ścianą ;)

Kolejny skurcz i już nie miałam wątpliwości, czułam jak nasza córka zjeżdża coraz niżej, opadłam na kolana, oparłam się o krzesełko mojego synka i próbowałam nie przeć tylko„zdmuchiwać świeczki” ale nie miałam szans z tą przeogromną siłą. Czułam straszne parcie, ból, rozrywanie. Zawołałam Piotra, potrzebowałam go tak bardzo. Krzyknęłam „łap ją” i mój kochany facet w ogóle się nie zdziwił, przyniósł pieluchy tetrowe, ukląkł za mną i mówił słodkie rzeczy; że wszystko jest ok. kochanie, że jeszcze trochę, że idzie dobrze. Minął skurcz, zaraz był następny. Chlusnęły wody, krzyczałam na pół osiedla ;) ale nie mogłam tego opanować.

I nagle poczułam, że urodziła się już główka, już spokojnie na kolejnym skurczu, reszta naszej księżniczki. Zaczęła płakać i Piotr delikatnie przełożył ją do przodu i podał ją mi na uda. Troszkę zabulgotała, i przykryta pieluszką się uspokoiła. Siedzieliśmy tak chwilę, ja w swojej czerwonej sukience. Piotr mokry od wód i nasza maleńka córeczka cała w mazi, śliczna, malutka. Była 23.23.

Wtedy przyjechała Dorota, a 10 minut po niej Kasia. Nie uwierzyła Piotrowi, który przywitał ją na dole „Cześć, przykro nam ale nie zdążyłaś „. Wpadła do łazienki i nie mogła opanować emocji, były buziaki, gratulacje. Obejrzała Zuzankę, założyła klamerki, Piotr przeciął pępowinę. Symbolicznie rozpoczął życie naszego drugiego dziecka.

Witaj córeczko na świecie.

Zuzanka trafiła w ramiona taty, a Dorota  pomogła wygodniej usiąść i poczekałyśmy na łożysko. Urodziło się po 10 minutach, dziewczyny razem je oceniły, miały wątpliwość, bo brakowało trochę błony ale zgodnie stwierdziłyśmy, że nawet jeśli została w środku to poradzę sobie z tym. Wykąpałam się i poszłam do swojego łóżka. Jakie to błogie uczucie, być u siebie w domu. Zuzanka zważona, ubrana, trafiła w moje ramiona, a Kasia założyła mi 4 szewki wewnętrzne, bo niestety tempo porodu zrobiło swoje.

I wtedy obudził się Ernest, też w najlepszym możliwym czasie, bo dziewczyny zdążyły posprzątać łazienkę, a ja byłam już w łóżku. Przyszedł się z nami przywitać, dostałam buziaka i zapozowaliśmy do naszego pierwszego rodzinnego zdjęcia. Byłam taka szczęśliwa, że cały czas się śmiałam.

Joanna, Piotr, Ernest i Zuza

Zuza urodziła się więc 13.07.2010, o godzinie 23.23, ważyła 2890 gram, mierzyła 49 cm i dostała 10 punktów APGAR.

Dziewczyny zostały 2 godziny po porodzie, wypisały książeczkę zdrowia i inne kwitki, dostały od nas pizzę na wynos, bo nie zdążyliśmy wszystkich zjeść, a były przygotowane na dłuuugą noc rodzenia i zostaliśmy sami.

Piotr z Ernestem zasnęli natychmiast, a ja z emocji nie mogłam zmrużyć oka. Chłonęłam ciszę naszej sypialni, moja córeczka spała przy mojej piersi, obok spał Ernest, dalej mój niesamowity mąż, dzięki któremu spełniło się moje marzenie.

Piotr

Kiedy Aśka powiedziała mi o pomyśle porodu domowego byłem zaskoczony. Nie jest to najbardziej popularna metoda przychodzenia dzieci na świat w XXI wieku. Nasz syn urodził się w szpitalu i byłem pewien, że z córką będzie podobnie, bo przecież wszyscy się tak rodzą . Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że jeszcze 50 lat temu, nie wspominając czasów odleglejszych, nie było to takie oczywiste. Większość dzieci rodziła się w domu i nie ma w tym nic nadzwyczajnego i wymyślnego. To trochę jak powrót do korzeni. Po wstępnym zaskoczeniu stałem się głębokim zwolennikiem takiego właśnie rozwiązania. Natura, nam ojcom, nie dała do odegrania wielkiej roli w samym procesie rodzenia. Pozostaje zatem wspierać, słuchać, spełniać zachcianki, po prostu być.
 
Zaczęło się we wtorek rano. Kiedy Asia obudziła mnie słowami: „dzisiaj urodzę”.
Potem wszystko działo się samo, swoim rytmem, a ja po prostu byłem. Na początku trochę wycofany, bo Asia szukała samotności. Kiedy poród rozpoczął się na dobre, a nie było jeszcze przy nas fachowej opieki nie myślałem, że coś może pójść nie tak, nie było czasu na strach czy panikę. Wiedziałem, że jestem jedyną osobą, która może pomóc mojej córce przyjść na świat. Ogromna adrenalina, a potem rozpierająca duma i euforia. Bo oto w lekkim półmroku naszego domu, w ciszy, bez przypadkowych osób, bez zbędnych leków, słów i zabiegów nasza córka rozpoczęła swoje samodzielne życie.




1 komentarz:

Iza pisze...

Piekne :)