wtorek, 5 lutego 2013

Beata, super mama karmicielka

Dziękuję Beato z serca, że jako pierwsza zgodziłaś się podzielić z nami swoją opowieścią o karmieniu piersią. <3 



Chciałam opisać swoją ‘przygodę’ z karmieniem piersią. Jestem mamą 22-miesięcznego Tymka, którego nadal karmię piersią. Zacznijmy od początku.
Byłam w lekkim szoku, kiedy zobaczyłam 2 kreski na teście ciążowym. Powtórzyłam go w ciągu kilku dni 5 razy – każdy był pozytywny. Mój (jeszcze wtedy) narzeczony nie krył zachwytu, ja czułam strach. Czekał mnie ostatni rok studiów, pisanie pracy, poród i obrona.
Przez całą ciążę bardzo dużo czytałam na temat pielęgnacji noworodka, wychowania, karmienia piersią. Chodziliśmy z mężem do szkoły rodzenia. Tam trafiliśmy na wspaniałą położną, która wsparła nas o ważne informacje dotyczące karmienia piersią. Chciałam wiedzieć jak najwięcej, pragnęłam czuć, że jestem w pełni przygotowana na to by zostać mamą. To wszystko przeplatało się z obowiązkami na studiach i męczyło mnie psychicznie. Cieszyłam się, że zostanę mamą, ale potrzebowałam ciszy i spokoju, a niestety w moim życiu trwał wielki huragan. Chciałam w spokoju i w harmonii przygotować się na poród, jednak nie miałam takiej możliwości. Żałuję, że nie dotarłam do informacji o porodach w domu, o porodzie lotosowym, choć nawet nie wiem, czy w moim mieście byłoby to możliwe. Całe szczęście trafiłam na artykuły o rodzicielstwie bliskości i wiedziałam, że chcę karmić piersią długo i dać z siebie jak najwięcej miłości.
Szpitalny poród nie zniechęcił mnie do tego by w przyszłości mieć jeszcze dzieci, pomimo tego, że zostałam potraktowana niewłaściwie. Trafiłam na porodówkę z regularnymi skurczami co 3 minuty. Już na początku ordynatorka była bardzo niemiła. Dopiero, gdy zobaczyła papierek ze szpitalnej szkoły rodzenia, zbadała mnie i okazało się, że mam 8cm rozwarcia, pochwaliła mnie, że w odpowiednim czasie przyjechałam do szpitala (nie za wcześnie). Zawieziono mnie na trakt porodowy, położono na łóżku, podłączono do ktg. Zarówno ja i mąż prosiliśmy o to, żebym mogła chodzić, bo lepiej było mi tak znieść ból. Nie wysłuchano naszych próśb, a przecież wszystko było w porządku. Kilka razy o to prosiliśmy i nic z tego. Rozwarcie zmniejszyło się do 6cm, skurcze zelżały, lekarz miał pretensje, że to moja wina, ponieważ z nimi nie współpracuję. Ból mną zawładnął całkowicie, czułam się jak na haju. Pamiętam to wszystko przez mgłę. Czułam się winna, czułam, że to naprawdę moja wina. W końcu położna posadziła mnie na piłkę, trochę to pomogło, choć ja już nie byłam w stanie by dać z siebie wszystko, by się wyciszyć i uspokoić. Po 3h lekarz zaczął grozić mi cesarskim cięciem i choć wcześniej twierdziłam, że chcę tego uniknąć za wszelką cenę, teraz było mi już wszystko jedno. Jednak urodziłam siłami natury po 4h, o 14.20, zdrowego, ślicznego chłopca. Położono mi go na brzuchu, a ja tylko powiedziałam „ o Boże, jaki piękny”. Mąż przeciął pępowinę, był cały roztrzęsiony, nigdy nie widziałam go w takim stanie. Gdyby nie jego obecność i wsparcie, nie dałabym rady. Spisał się na 150%. Po jakimś czasie malutkiego wzięli na mierzenie, ważenie i ubieranie, zostałam sam na sam z lekarzem. Powiedział, że mam się w ogóle nie ruszać, bo on musi mnie zszyć i jak ukłuje się w palec to mnie mąż będzie zszywał. Zapytał się jeszcze, czy mąż umie przyszyć guzik. Czułam się okropnie, jakby obdarli mnie ze skóry, jakby traktowali mnie jak zwierzę. Czułam, że zrobili mi krzywdę, bo nie mogłam później siedzieć przez 3 tygodnie na pupie. Przecież urodziłam w ciągu 4h, czy to tak długo? Kobiety rodzą nawet przez dobę, a ten wstrętny lekarz… Ach brak mi słów. Miałam pisać o karmieniu piersią, ale czułam, że muszę to wszystko opisać.
Upomniałam się by ktoś przyszedł pomóc mi przystawić dziecko do piersi. Przyszła miła pani, maluch przyssał się jak szalony. Na oddziale na szczęście spotkałam już tylko położne-anioły. To były cudowne kobiety, które pomagały w każdej chwili, o każdej porze dnia i nocy. Kiedy jakieś dziecko płakało o 3 nad ranem, one spokojnie przychodziły i pomagały. Bez pretensji, z takim ciepłem, którego nie da się opisać. Potrafiły uspokoić dzieci dosłownie w kilka sekund, do tej pory nie mam pojęcia, jak to robiły, a przecież wszystko widziałam Mój synek potrafił jeść nawet 5h przez całą noc. Po powrocie do domu to się zmieniło i dał nam odpoczywać, tak jakby wiedział, że ja teraz mam masę obowiązków. Tydzień po porodzie, cała obolała (nie mogłam siedzieć normalnie przez 3 tygodnie, bo miałam krwiaka) wróciłam na studia. Dwa i pół miesiąca po porodzie obroniłam się. Mój synek zniósł to wszystko dzielnie, to tylko ja się martwiłam, że będzie źle, że nie dam rady, że jak on będzie jadł, jak ja będę na zajęciach. Odciągałam mleko i mąż lub moja mama podawali mu je z kubeczka. Wiele osób (moich znajomych) doradzało mi zaraz po porodzie przejście na mieszankę. Twierdzili, że tak będzie łatwiej, że spokojnie skończę studia i nie będę się stresować. Ja byłam uparta, chciałam karmić piersią i szczerze nie wiem jak ja to zrobiłam, ale mimo przeciwności losu i cudownych rad z zewnątrz, słuchałam tylko swojego serca i swojego dziecka. Mąż, mama, teściowie wspierali mnie w mojej decyzji, pochwalali ją. Może dzięki wsparciu bliskich, czułam, że to co robię jest niezwykle ważne, że nie poszłam na łatwiznę, a mogłam. Wiele razy miałam chwile słabości i chciałam podać małemu mieszankę, ale mąż był tą osobą, która potrafiła mnie uspokoić i odwieść od tego pomysłu. Ja doskonale wiedziałam, co daje karmienie piersią. Co daje mi i przede wszystkim dziecku. Powiem szczerze, że jestem dumna z siebie (z wielką skromnością), że karmię już tak długo. Spotkałam się ze śmiechem kilku osób z powodu długiego karmienia, twierdziły, że „cycki mi obwisną”, dziecko się ode mnie uzależni i będzie mnie wykorzystywać. Przyjmowałam to ze spokojem, tłumaczyłam, dlaczego podjęłam taką decyzję, nie przekonywało ich to, ale naprawdę nie przejmuję się tym. Jestem dosyć młodą matką jak na dzisiejsze czasy (23 lata). Przed zajściem w ciążę byłam bardzo imprezową dziewczyną. Ale to się zmieniło, bo choć nadal z mężem wychodzimy z przyjaciółmi, bo dziecko nam na to pozwala (przesypia całe noce), to oboje jesteśmy już zupełnie innymi osobami, co innego jest dla nas priorytetem i kiedy patrzymy czasem na osoby, które przez wiele lat wciąż są takie same, to jeszcze bardziej cieszymy się z tego, że zaszłam w ciążę, że mamy dziecko i że się kochamy – że jest jak jest. Nasz synek jest zdrowy, nigdy nie chorował, rozwija się idealnie, mówi już zdaniami. Może to nie jest tylko zasługa długiego karmienia, ale ja wierzę, że to ma ogromny wpływ na dziecko - karmienie i bliskość matki. Piszę to wszystko po to, żeby przekonać wszystkie mamy, że co by się nie działo w naszym życiu warto walczyć o karmienie piersią. Ja przeszłam wiele, nadal studiuję, w czerwcu czeka mnie kolejna obrona. Wiem, że niemożliwe jest możliwe, dlatego zachęcam wszystkie mamusie do karmienia piersią i do długiego karmienia, bo to jest najpiękniejsza rzecz jaką możemy dać naszym dzieciom. Dziękuję i z drugiej strony przepraszam za tak długą „opowieść.

Autorka: Beata Prusińska 

Brak komentarzy: