Dziękuję Beato z serca, że jako pierwsza zgodziłaś się podzielić z nami swoją opowieścią o karmieniu piersią. <3
Chciałam opisać swoją ‘przygodę’ z karmieniem piersią. Jestem mamą
22-miesięcznego Tymka, którego nadal karmię piersią. Zacznijmy od
początku.
Byłam w lekkim szoku, kiedy zobaczyłam 2 kreski na teście
ciążowym. Powtórzyłam go w ciągu kilku dni 5 razy – każdy był pozytywny.
Mój (jeszcze wtedy) narzeczony nie krył zachwytu, ja czułam strach.
Czekał mnie ostatni rok studiów, pisanie pracy, poród i obrona.
Przez
całą ciążę bardzo dużo czytałam na temat pielęgnacji noworodka,
wychowania, karmienia piersią. Chodziliśmy z mężem do szkoły rodzenia.
Tam trafiliśmy na wspaniałą położną, która wsparła nas o ważne
informacje dotyczące karmienia piersią. Chciałam wiedzieć jak najwięcej,
pragnęłam czuć, że jestem w pełni przygotowana na to by zostać mamą. To
wszystko przeplatało się z obowiązkami na studiach i męczyło mnie
psychicznie. Cieszyłam się, że zostanę mamą, ale potrzebowałam ciszy i
spokoju, a niestety w moim życiu trwał wielki huragan. Chciałam w
spokoju i w harmonii przygotować się na poród, jednak nie miałam takiej
możliwości. Żałuję, że nie dotarłam do informacji o porodach w domu, o
porodzie lotosowym, choć nawet nie wiem, czy w moim mieście byłoby to
możliwe. Całe szczęście trafiłam na artykuły o rodzicielstwie bliskości i
wiedziałam, że chcę karmić piersią długo i dać z siebie jak najwięcej
miłości.
Szpitalny poród nie zniechęcił mnie do tego by w przyszłości
mieć jeszcze dzieci, pomimo tego, że zostałam potraktowana
niewłaściwie. Trafiłam na porodówkę z regularnymi skurczami co 3 minuty.
Już na początku ordynatorka była bardzo niemiła. Dopiero, gdy zobaczyła
papierek ze szpitalnej szkoły rodzenia, zbadała mnie i okazało się, że
mam 8cm rozwarcia, pochwaliła mnie, że w odpowiednim czasie przyjechałam
do szpitala (nie za wcześnie). Zawieziono mnie na trakt porodowy,
położono na łóżku, podłączono do ktg. Zarówno ja i mąż prosiliśmy o to,
żebym mogła chodzić, bo lepiej było mi tak znieść ból. Nie wysłuchano
naszych próśb, a przecież wszystko było w porządku. Kilka razy o to
prosiliśmy i nic z tego. Rozwarcie zmniejszyło się do 6cm, skurcze
zelżały, lekarz miał pretensje, że to moja wina, ponieważ z nimi nie
współpracuję. Ból mną zawładnął całkowicie, czułam się jak na haju.
Pamiętam to wszystko przez mgłę. Czułam się winna, czułam, że to
naprawdę moja wina. W końcu położna posadziła mnie na piłkę, trochę to
pomogło, choć ja już nie byłam w stanie by dać z siebie wszystko, by się
wyciszyć i uspokoić. Po 3h lekarz zaczął grozić mi cesarskim cięciem i
choć wcześniej twierdziłam, że chcę tego uniknąć za wszelką cenę, teraz
było mi już wszystko jedno. Jednak urodziłam siłami natury po 4h, o
14.20, zdrowego, ślicznego chłopca. Położono mi go na brzuchu, a ja
tylko powiedziałam „ o Boże, jaki piękny”. Mąż przeciął pępowinę, był
cały roztrzęsiony, nigdy nie widziałam go w takim stanie. Gdyby nie jego
obecność i wsparcie, nie dałabym rady. Spisał się na 150%. Po jakimś
czasie malutkiego wzięli na mierzenie, ważenie i ubieranie, zostałam sam
na sam z lekarzem. Powiedział, że mam się w ogóle nie ruszać, bo on
musi mnie zszyć i jak ukłuje się w palec to mnie mąż będzie zszywał.
Zapytał się jeszcze, czy mąż umie przyszyć guzik. Czułam się okropnie,
jakby obdarli mnie ze skóry, jakby traktowali mnie jak zwierzę. Czułam,
że zrobili mi krzywdę, bo nie mogłam później siedzieć przez 3 tygodnie
na pupie. Przecież urodziłam w ciągu 4h, czy to tak długo? Kobiety rodzą
nawet przez dobę, a ten wstrętny lekarz… Ach brak mi słów. Miałam pisać
o karmieniu piersią, ale czułam, że muszę to wszystko opisać.
Upomniałam
się by ktoś przyszedł pomóc mi przystawić dziecko do piersi. Przyszła
miła pani, maluch przyssał się jak szalony. Na oddziale na szczęście
spotkałam już tylko położne-anioły. To były cudowne kobiety, które
pomagały w każdej chwili, o każdej porze dnia i nocy. Kiedy jakieś
dziecko płakało o 3 nad ranem, one spokojnie przychodziły i pomagały.
Bez pretensji, z takim ciepłem, którego nie da się opisać. Potrafiły
uspokoić dzieci dosłownie w kilka sekund, do tej pory nie mam pojęcia,
jak to robiły, a przecież wszystko widziałam
Mój synek potrafił jeść nawet 5h przez całą noc. Po powrocie do domu to
się zmieniło i dał nam odpoczywać, tak jakby wiedział, że ja teraz mam
masę obowiązków. Tydzień po porodzie, cała obolała (nie mogłam siedzieć
normalnie przez 3 tygodnie, bo miałam krwiaka) wróciłam na studia. Dwa i
pół miesiąca po porodzie obroniłam się. Mój synek zniósł to wszystko
dzielnie, to tylko ja się martwiłam, że będzie źle, że nie dam rady, że
jak on będzie jadł, jak ja będę na zajęciach. Odciągałam mleko i mąż lub
moja mama podawali mu je z kubeczka. Wiele osób (moich znajomych)
doradzało mi zaraz po porodzie przejście na mieszankę. Twierdzili, że
tak będzie łatwiej, że spokojnie skończę studia i nie będę się
stresować. Ja byłam uparta, chciałam karmić piersią i szczerze nie wiem
jak ja to zrobiłam, ale mimo przeciwności losu i cudownych rad z
zewnątrz, słuchałam tylko swojego serca i swojego dziecka. Mąż, mama,
teściowie wspierali mnie w mojej decyzji, pochwalali ją. Może dzięki
wsparciu bliskich, czułam, że to co robię jest niezwykle ważne, że nie
poszłam na łatwiznę, a mogłam. Wiele razy miałam chwile słabości i
chciałam podać małemu mieszankę, ale mąż był tą osobą, która potrafiła
mnie uspokoić i odwieść od tego pomysłu. Ja doskonale wiedziałam, co
daje karmienie piersią. Co daje mi i przede wszystkim dziecku. Powiem
szczerze, że jestem dumna z siebie (z wielką skromnością), że karmię już
tak długo. Spotkałam się ze śmiechem kilku osób z powodu długiego
karmienia, twierdziły, że „cycki mi obwisną”, dziecko się ode mnie
uzależni i będzie mnie wykorzystywać. Przyjmowałam to ze spokojem,
tłumaczyłam, dlaczego podjęłam taką decyzję, nie przekonywało ich to,
ale naprawdę nie przejmuję się tym. Jestem dosyć młodą matką jak na
dzisiejsze czasy (23 lata). Przed zajściem w ciążę byłam bardzo
imprezową dziewczyną. Ale to się zmieniło, bo choć nadal z mężem
wychodzimy z przyjaciółmi, bo dziecko nam na to pozwala (przesypia całe
noce), to oboje jesteśmy już zupełnie innymi osobami, co innego jest dla
nas priorytetem i kiedy patrzymy czasem na osoby, które przez wiele lat
wciąż są takie same, to jeszcze bardziej cieszymy się z tego, że
zaszłam w ciążę, że mamy dziecko i że się kochamy – że jest jak jest.
Nasz synek jest zdrowy, nigdy nie chorował, rozwija się idealnie, mówi
już zdaniami. Może to nie jest tylko zasługa długiego karmienia, ale ja
wierzę, że to ma ogromny wpływ na dziecko - karmienie i bliskość matki.
Piszę to wszystko po to, żeby przekonać wszystkie mamy, że co by się nie
działo w naszym życiu warto walczyć o karmienie piersią. Ja przeszłam
wiele, nadal studiuję, w czerwcu czeka mnie kolejna obrona. Wiem, że
niemożliwe jest możliwe, dlatego zachęcam wszystkie mamusie do karmienia
piersią i do długiego karmienia, bo to jest najpiękniejsza rzecz jaką
możemy dać naszym dzieciom. Dziękuję i z drugiej strony przepraszam za
tak długą „opowieść.
Autorka: Beata Prusińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz