niedziela, 3 lutego 2013

Opowieść Porodowa Magdaleny...

Ogromnie się cieszę, że Magdalena przysłała mi swoją, długo oczekiwaną przeze mnie ;)  opowieść porodową :)   Dziękuję Magdaleno <3

Wiadomość o ciąży była dla nas niespodzianką, ponieważ mam problemy z jajnikami i obawiałam się, że w ogóle nie będę mogła mieć dzieci.
Pierwsze dni ciąży były dla mnie przerażające bałam się robić cokolwiek, żeby nie zaszkodzić dziecku. Cały czas siedziałam w internecie i czytałam na temat ciąży. Wcześniej nie interesowałam się tą tematyką i oczywiste dla mnie było, że rodzi się w szpitalu. Z jakichś powodów przed ciążą trafiały do mnie artykuły na temat porodów, tego jak wyglądają i jak traktowane są kobiety w szpitalach. Rodziło to we mnie straszny sprzeciw, ale nie wiedziałam, co można zrobić, żeby kobietom pomóc. Podczas czytania gdzieś natknęłam się na wzmiankę o porodzie domowym. Samo brzmienie tych słów mnie przyciągnęło. Od tej pory przez kilka miesięcy przetrząsałam Google w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na temat porodu domowego. Znalazłam min. książkę Ireny Chołuj i po jej przeczytaniu byłam pewna, że chcę rodzić w domu.
W pierwszych miesiącach ciąży zastępowałam mojego nauczyciela na zajęciach jogi, był to lipiec i sierpień, dostałam od jednej z dziewczyn numer do dr Agrawal. Zajrzałam na jej stronę i znalazłam informację o Szkole Świadomego Macierzyństwa. Program bardzo mi się spodobał i od razu się zapisałam na zajęcia. Zastanawiałam się też, czy nie zacząć chodzić do niej na wizyty, ale koszt był dla mnie spory, a poza tym i tak chodziłabym do mojej lekarki, ponieważ bardzo ja cenię za naturalne podejście. Uznałam, że prowadzenie ciąży przez dwóch ginekologów nie ma sensu i że zostanę przy swojej sprawdzonej lekarce. Podczas drugiej wizyty zapytałam ją o poród domowy. Odpowiedziała mi, że nie jest temu przeciwna, ale sama się tym nie zajmuje i że mogę się przenieść do dr Agrawal. Stwierdziłam, że zostanę u niej więc zaproponowała mi zakup książki dr Agrawal "Świadome macierzyństwo". Skonsultowałyśmy się na temat szkoły rodzenia, Pani Małgorzata uznała, że szkoła rodzenia u dr Agrawal wystarczy i że tam zdobędę kontakt do położnej.
Na początku ciąży bałam się o jej przebieg, ponieważ nie jadłam mięsa, a lekarka u której byłam na pierwszej wizycie (czas oczekiwania na moją lekarkę wydawał mi się zbyt długi) stwierdziła, że dieta musi być zróżnicowana, a każde odstępstwo będzie skutkować zaburzeniami rozwoju płodu. Trochę mnie to przestraszyło, ale dr Kołtowska stwierdziła, że to nie problem i jeśli spadnie mi poziom żelaza, to prostu będziemy stosować suplementację i że mam się niczym nie przejmować.
Z każdym kolejnym tygodniem czytałam coraz więcej o porodach domowych i nabierałam pewności, że właśnie tak chcę urodzić. Czekałam na zajęcia szkoły rodzenia i nawiązanie kontaktu z Panią Grażyną. W międzyczasie koleżanka pożyczyła mi dwie książki "Narodziny bez przemocy" Fredericka Leboyer oraz "Poród aktywny" napisaną przez Janet Balaskas. Pierwszą z nich wchłonęłam w jeden wieczór i wiedziałam po jej przeczytaniu że nie pozwolę na to aby ktoś mi odebrał dziecko po tej długiej i ciężkiej podroży po to, żeby je poważyć i pomierzyć.
W końcu przyszedł listopad i szkoła rodzenia. Zajęcia bardzo mi się podobały, podejście dr Agrawal do kobiecości jest mi bardzo bliskie. Jednak na wykładzie Pani Grażyny przeżyłam wielkie rozczarowanie, wydala mi się ona strasznie zasadnicza, jakaś taka zimna i mało swojska. Pomyślałam, że z taką osobą będę się czuła jak w szkole, Pani Grażyna przypominała mi nawet nauczycielkę. Pomimo tych wątpliwości podeszłam do niej po wykładzie i poruszyłam temat porodu domowego. Powiedziała mi, żebyśmy się umówiły na początek stycznia na pierwszą rozmowę. Kilka tygodni później były zajęcia z opieki nad niemowlakiem z Grażyną i na nich kompletnie zatarło się pierwsze niekorzystne wrażenie. Pełna obaw czekałam na styczeń. Mój Dominik bał się porodu domowego i początkowo był mu raczej przeciwny. Wiedziałam, że dwie osoby muszą mieć zgodę na poród i jeśli będzie się on odbywał wbrew komuś istnieje duże ryzyko komplikacji. A ja zrobiłam się zdeterminowana do tego stopnia, że stwierdziłam, że jeśli nie z położną i Dominikiem, to sama, ale w domu.
W międzyczasie pojechaliśmy do szpitala na Kamieńskiego, żeby zobaczyć salę porodową i dowiedzieć się, jak to wszystko wygląda. To był szpital, w którym miałam rodzić w przypadku komplikacji. Sam zapach szpitala utwierdził mnie w przekonaniu, że nie jest to dobre miejsce na przyjście na świat mojego dziecka. Przeraziła mnie kartka na drzwiach oddziału mówiąca, że jest zakaz odwiedzin ze względu na epidemię grypy. Nie dowiadywałam się jak wygląda kwestia porodów rodzinnych i czy grypa ich nie uniemożliwiła.
Doczekaliśmy styczniowej wizyty Grażyny i zostaliśmy przez nią zaczarowani - okazała się cudowną, ciepłą, mądrą, doświadczoną i niesamowicie odważną kobietą. Po rozmowie z nią moja pewność, że chcę rodzić w domu stała się jeszcze silniejsza. Grażyna zbadała mnie i okazało się, że dziecko jest już ułożone główką w dół. Rozpoczęło się jeszcze bardziej intensywne oczekiwanie. Kolejne dwa miesiące minęły mi błyskawicznie, brzuch robił się coraz większy i cięższy a ja miałam go coraz bardziej dosyć. W marcu zaczęły się cotygodniowe wizyty i badania KTG, dwa tygodnie przed terminem moja lekarka stwierdziła, że być może już się nie zobaczymy, ale Wiki się nie spieszyło. Myślę, że czekała na warsztat jogi prowadzony przez Jurka Jaguckiego, jego termin to 27-28 marzec, a termin porodu miałam ustalony na 19. Bardzo zależało mi na tym, żeby się z Jurkiem zobaczyć - jest ważną osobą w moim życiu. W końcu przyszedł termin, a ja wciąż nie wykazywałam oznak tego, że w ogóle kiedykolwiek urodzę. Tydzień po terminie lekarka wypisała mi ostatnie zwolnienie i powiedziała, że nie chce mnie więcej widzieć u siebie.
Czas mijał, brzuch był coraz cięższy i nic, zaczęłam czytać o naturalnych metodach wywoływania porodu i stosować je bez rezultatów. W końcu przyszedł termin warsztatu,sobota, początek był o 13, a ja od rana nie czułam ruchów, czekałam i nic się nie zmieniało, w końcu wpadłam w panikę. Zaczęłam dość mocno uciskać brzuch, żeby poczuć że dzidzia w środku się obudziła. Dominik zadzwonił do Grażyny, która kazała nam pojechać do szpitala. Pojechaliśmy na Chałubińskiego, bo tam mamy najbliżej. W izbie przyjęć pielęgniarka przyłożyła mi urządzenie do badania tętna i okazało się, że wszystko jest dobrze. Dzidzia w końcu się obudziła i zaczęła kopać. Od tego momentu zaczął się dla mnie koszmar.
Pielęgniarka założyła mi kartę i wysłała na USG. Tam były 2 kobiety, jedna w wieku ok 50 lat a druga w wieku około 30 lat, ta starsza zaczęła od zbesztania Dominika że stoi za blisko drzwi i że faceci to tylko tyle potrafią, nie było mowy o tym żeby wszedł ze mną na badanie. Później zjechała moją lekarkę że przenoszonej ciąży do szpitala nie wysłała i że mam się zgłosić w poniedziałek do nich na patologię ciąży. Zrobiły mi USG, ale nie raczyły poinformować o jego wyniku, słyszałam tylko jak uradowane oglądały nóżkę i rączkę i że tętno jest 153. Jak zapytałam czy wszystko z dzieckiem w porządku to mi powiedziała, że nic nie jest w porządku bo jestem po terminie i żebym się zastanowiła czy nie chce zostać w szpitalu sugerując mi, że wychodząc ze szpitala zaszkodzę dziecku. Chwile wcześniej nie było mowy o tym żebym została, tylko że mam się do nich w poniedziałek zgłosić... Dostałam do podpisania formularz, w którym miałam napisać że nie zgadzam się zostać w szpitalu. Byłam niesamowicie szczęśliwa, że mnie stamtąd wypuścili, leżąc na kozetce z “przemiłą” panią doktor zastanawiałam się , czy nie uciec przez okno, nie wiem czy to z tego powodu okna były zakratowane....
Ogólnie ta przygoda mnie utwierdziła w przekonaniu, że jeśli to tylko możliwe i bezpieczne to chce się trzymać z dala od szpitali, lekarka była przykładem rzeźnika, o jakich się czyta czasem na forach... Jestem przekonana, że gdybym rodziła z kimś takim poród byłby koszmarem i nie obyłoby się bez komplikacji. Grażyna dala mi ultimatum do środy, zabroniła pić olej rycynowy i kazała we wtorek zrobić porządne USG.
Resztę soboty i niedzielę spędziłam w cudownej atmosferze jogowo-warsztatowej wykreowanej przez Jurka Jaguckiego, żartował on nawet, że w razie czego odbierze poród, bo jest doświadczony w tej materii. Myślę, że wszystkie asany, w których przebywałam przez te dwa dni bardzo mi pomogły przetrwać trud wydawania na świat nowego życia.
W niedzielę ok 23 wieczorem poczułam pierwsze skurcze, nie były one bolesne, ale regularnie co kilka minut mój brzuch robił się twardy jak kamień, na chwilę miękł i znowu twardniał. Po północy zaczęły się skurcze, które delikatnie pobolewały. Nie chciałam dzwonić do Grażyny, wiec postanowiłam pospać. Rano skurcze wciąż były, sprawdziłam, czy kąpiel na nie wpłynie i gdy okazało się, że cały czas są takie same zadzwoniłam do Grażyny. Powiedziałam jej, że skurcze są co 10 minut, była 12, odpowiedziała mi, że za 3 godziny przyjedzie po pracy, a ja najlepiej zrobię, jeśli pójdę na spacer. Mieszkam niedaleko wałów na Odrze i tam się z Dominikiem wybraliśmy. W trakcie spaceru akcja przyspieszyła i częstotliwość skurczy zwiększyła się do 4 minut. Zaczęły porządnie boleć i podczas skurczu musiałam się o coś opierać i pochylać do przodu. Spacer był dość zabawny, ale też męczący że względu na te moje skurcze. Po drodze weszliśmy jeszcze do sklepu i w domu byliśmy spóźnieni, na szczęście Grażyna też się spóźniła - utknęła w korkach. Gdy zjawiła się o 17 Dominik akurat skończył gotować zupę, Grażyna mnie zbadała, okazało się, że mam 3 cm rozwarcia. Zapytała, czy wolę, żeby została, czy ma pojechać do domu i wrócić później. Teraz wydaje mi się, że wiedziała, że niedługo urodzę, ale chciała dać mi możliwość decyzji, czy chcę, żeby została. Stwierdziłam że lepiej, żeby została i zaproponowaliśmy jej, żeby zjadła z nami zupę.
Mi nie było dane skończyć swojej. Skurcze zrobiły się na tyle częste, że w przerwie pomiędzy kolejnymi skurczami byłam w stanie zjeść tylko jedną łyżkę. Po kilku uznałam, że mi się chce tak męczyć. Zaczęłam biegać i robić jakieś absurdalne rzeczy, nie mogłam znaleźć gumki do włosów i skurcze były już na prawdę bolesne. W końcu organizm zaczął się oczyszczać, biegałam co chwilę do toalety aż poczułam że chce do wanny. Napuściłam sobie gorącą wodę i weszłam do niej. Grażyna z Dominikiem przynieśli potrzebny sprzęt i tak sobie siedzieliśmy, podczas skurczu opierałam się na przedramionach a w przerwie siadałam i próbowałam trochę odpocząć. Ta gimnastyka była dość mecząca, ale sprawiała mi ulgę. W którymś skurczu Grażyna mnie zbadała i stwierdziła, że jest pełne rozwarcie i że lepiej jeśli wyjdę z wanny, bo nie ma w niej na tyle miejsca, żeby maleństwo bezpiecznie wyszło. Nie chciałam wyjść, wanna wydawała mi się jedynym przyjaznym miejscem na świecie, ale Grażyna umiała mnie do tego w cudowny sposób przekonać. Nie kazała mi wyjść, tylko sprawiła, że sama zechciałam się znaleźć na zewnątrz. Dominik usiadł na muszli klozetowej a ja przykucnęłam oparta o jego uda, po kilku skurczach postanowiłam zmienić pozycję, bo czułam, że wszystko dzieje się za mocno i za szybko. Uklękłam przodem do niego i po kilku skurczach Wiki wydostała się na zewnątrz. Pod sam koniec porodu miałyśmy z Grażyną małą awanturę - ja stwierdziłam, że mam dość i już nie chcę rodzic, a ona straszyła mnie szpitalem. W całym tym rozdzierającym bólu miałam ochotę się z tego śmiać, bo już było widać główkę i wiedziałam, że nie ma szansy na szpital, Grażyna też o tym wiedziała, ale dzielnie odgrywałyśmy swoje role.
Widok mojego dziecka wcale nie był taki, jak to w kolorowych gazetach dla mam opisują... Mała, z wielką rozdartą paszczą i ciemnymi oczkami, istota była całkowicie bezbronna. Grażyna pomogła mi przystawić ją do piersi i mała od razu się przyssała. Nie było w tym żadnej wzniosłości, orgazmów, tylko zwykły fizyczny ból. Po chwili odpoczynku postanowiliśmy przenieść się do pokoju. Położyłam się na łóżku, Wiki znowu dostała pierś i urodziło się łożysko. Dopiero po urodzeniu łożyska Dominik odciął pępowinę, to był nasz kompromis związany z porodem lotosowym, który mnie kusił, ale na który się jednak nie zdecydowaliśmy. Prawie niezauważenie Grażyna zbadała Wiki i ubrała ja, po czym dostałam ją z powrotem. Leżeliśmy we troje cali szczęśliwi, że męka porodu już się skończyła, a Grażyna wypełniała swoje dokumenty. Po dwóch godzinach kazała mi wstać i pomogła mi pójść do toalety. Dwie rzeczy mnie bardzo zdziwiły - mogłam bez problemu siedzieć, wstać i chodzić, a druga była taka, że było mi koszmarnie zimno i cała się trzęsłam, Grażyna stwierdziła, że to z wysiłku i że jak coś zjem to mi przejdzie. Ok 22 zostaliśmy sami z naszym szczęściem. Po tym jak minął pierwszy szok przyszła radość z naszego cudownego maleństwa, które sobie słodko spało wtulone we mnie.
Byłam trudnym przypadkiem, ciągle do Grażyny wydzwaniałam i wypytywałam a o jakieś dziwne rzeczy, miałam problemy z piersiami i wzywałam po pomoc, a Grażyna cierpliwie to wszystko znosiła i pomimo tego, że wykroczyłam poza planowane trzy wizyty nie chciała ode mnie dodatkowych pieniędzy.
Patrząc na mój poród bardzo się cieszę, że tak właśnie wybrałam, straszona przez ludzi z mojego otoczenia wizjami komplikacji i braku odpowiedniego sprzętu nie złamałam się i posłuchałam swojej intuicji. Nie przygotowywałam żadnych świec, ani romantycznej atmosfery, poród był dla mnie przeżyciem bolesnym i niezbyt wzniosłym, ale jednak mistycznym. To poddanie się swojemu instynktowi i słuchanie swojego ciała było dla mnie bardzo cenne i nie wyobrażam sobie w tych chwilach być kierowaną przez personel szpitalny.

Autorka: Magdalena Mostek- Wrocław 
zaprasza na bloga o dobrych porodach      Dobry poród

Spodobała Ci się ta opowieść i chciałabyś, żeby ukazała się w bezpłatnej książce wesprzyj projekt

Brak komentarzy: