sobota, 9 marca 2013

Druga opowieść porodowa Magdaleny

Magdalena dzieliła się już z nami swoją niesamowitą  relacją z pierwszego porodu... 
Czas szybko mija i...  mamy świeżutką relację z drugiego ;) 


Wszystko zaczęło się w piątek, tak naprawdę zaczęło się 9 miesięcy wcześniej, ale to dłuuuuuga historia. 
Poszłam z Wiki do Czekoladziarni spotkać się z koleżanką i jej synkiem, spacer w dwie strony zajął nam jakieś 1,5 godziny, bo Wiki wracać do domu piechotą nie miała ochoty. Po spacerze skurcze przepowiadające męczące mnie już od wielu tygodni się nasiliły, czułam też dość mocno nacisk na szyjkę. Ale więcej się nie działo, w końcu po tym jak dobiłam z przedwczesnymi skurczami do bezpiecznego terminu, doszłam do wniosku,że urodzę jak poprzednio blisko ultimatum bezpieczeństwa. W sobotę wybraliśmy się po zakupy, a ja w aucie stwierdziłam, że moje skurcze są jakieś takie jakby regularne. Po drodze okazało się, że nie wzięłam ze sobą telefonu, a Dominik nie miał numeru do Grażyny (położnej), ale doszłam do wniosku, że na razie poczekamy z obdzwanianiem wszystkich koleżanek w poszukiwaniu numeru do niej. Na miejscu skurcze wciąż trwały i nabrałam pewności, że się zaczyna coś konkretnego. Dokonałam zakupu akcesoria do karmienia i Dominik zaproponował, że pójdziemy na ostatnią kawę, a Wiki wyślemy do Kinderplanety. Tak też zrobiliśmy, po wypiciu kawy zaliczyłam jeszcze jeden sklep i poszłam do D i W. Na miejscu zrobiono nam zdjęcie z okazji promocji nowego aparatu Samsunga i pojechaliśmy do domu.
Wiki zasnęła w aucie, ja też miałam ochotę, ale wiedziałam, że mnie D do domu nie zaniesie ;) W domu byliśmy o 15, na 17 byliśmy umówieni na wizytę u koleżanki. D wykorzystał okazję i też się zdrzemnął, a ja postanowiłam rozwiać swoje wątpliwości, czy to na pewno poród pod prysznicem. Skurcze pozostały, więc zadzwoniłam do położnej i douli, żeby im powiedzieć, że coś powoli się zaczyna i zaczęłam ogarniać łazienkę i poczytywać “Duchowe położnictwo” Iny May Gaskin.
I tu zmiana wątku – doula Natalia. Natalię poznałam kilka miesięcy temu i początkowo nie złapałam z nią super kontaktu, ale po kilku spotkaniach bardzo zaczęła mi się podobać jej energia i kobieco – życiowa mądrość. Magda J, o której tu nie będzie dużo, ale która była obecna gdzieś w innym wymiarze wspierająco, rozmawiała z Natalią i powiedziała mi, że jej marzeniem jest uczestnictwo w porodzie domowym i że mogłaby nawet za darmo wziąć w takowym udział. Czynnik finansowy odegrał chyba decydującą rolę, bo poród domowy do tanich nie należy i ledwie wysupłaliśmy kasę dla położnej, zresztą nie potrzebowałam douli. Idea kiełkowała i rosła, aż doszłam do wniosku, że czemu nie? Skoro się tak złożyło, to może tak będzie lepiej. Trochę też się bałam, że ja zacznę rodzić, D pojedzie odwieźć Wiki, Grażyna nie zdąży do nas przyjechać, a ja zostanę sama ze swoim porodem i tu Natalia wniosła spokój, że jednak sama nie zostanę. Dodam jeszcze, że jestem osobą, która przy porodzie asysty nie potrzebuje, więc miałam przeczucie, że Natalia wiele nie podziała, ale postanowiłam podzielić się moim doświadczeniem.
Zatem zadzwoniłam do dziewczyn i na razie powiedziałam, że coś się powoli zaczyna, skurcze były dość regularne, ale jak je próbowałam mierzyć to znikały. Postanowiłam jednak pojechać z Wiki i Dominikiem do kolejnej Magdy, tym razem G. Chciałam dać W trochę poczucia bezpieczeństwa i pożegnać się ze światem bez oseska. Po drodze pobłądziliśmy i nasza droga tam zajęła prawie godzinę, na miejscu czułam się jakbym była w szklanej bańce, niby z nimi wszystkimi, ale gdzieś jednak obok, o 20 zdecydowałam, że jedziemy do domu. Droga powrotna zajęła nam 15 minut. W domu cieszyliśmy się przez chwilę z Dominikiem obecnością we dwoje, a następnie on pojechał po ostatnie zakupy a ja wezwałam dziewczyny. Skurcze miałam co 5 minut, więc jeszcze nie potrzebowałam nikogo, ale uznałam, że wolę, żeby przyjechały i mi wszystko zaburzyły wcześniej niż później.Pierwsza była Grażyna, po przyjeździe zbadała tętno i rozwarcie, było 2,5 cm, więc mało jak dla mnie, ale szyjka była mięciutka. Po chwili zjawiła się Natalia z piłką i chustami do masażu, oraz świeczkami które rozstawiła w sypialni. Tym razem było ze świeczkami i muzyką, a nawet z zapachami. Grażyna doskonale wyczuła moją potrzebę intymności i udała się do drugiego pokoju, Natalia do niej dołączyła i ostatecznie dziewczyny przegadały 3 godziny w kuchni, z moim towarzystwem chwilowym, w momencie kiedy poczułam się samotna, bo D. poszedł pod prysznic.
Skurcze przybierały na sile, miałam wrażenie, że na piłce są efektywniejsze, więc czasem się pochylałam i opierałam o coś kręcąc biodrami, a czasem siadałam na piłce. Tak sobie chodziłam, dosprzątywałam i przecierałam co mi wpadło pod rękę, nawet miałam zamiar skończyć pakować torbę do szpitala, ale uznałam to za zbyt nudne zajęcie… Znowu to zrobiłam, niektórzy twierdzą, że torba musi być spakowana, ale mi się dwa razy udało bez  niej.
W pewnym momencie muzyka zaczęła mnie drażnić, zmieniłam na coś spokojniejszego, ale efektu nie było, więc całkiem ją wyłączyłam i pozostałam przy ciszy i swoim mruczenio – stękaniu. Bo skurcze przybierały na sile i były coraz bardziej bolesne, a wraz z nimi moja “muzyka” stawała się coraz głośniejsza. Ok 22 napisałam do Magdy smsa, jak ma się Wiki, było dobrze, więc spokojnie łaziłam pomiędzy łazienką a sypialnią. Po godzinie akcja się rozkręciła na dobre, Grażyna zapytała, czy czuję skurcze w pachwinach, nie czułam, ale już wiedziałam, czego się spodziewać. Postanowiłam zetrzeć podłogę w łazience i wymościć sobie legowisko, skurcze już były konkretne i nie udało mi się tego zrobić w przerwie pomiędzy skurczami. Czułam też, że jestem już na prawdę głośna, a podczas skurczów najlepiej mi było, gdy obejmowałam i ściskałam Dominika. Grażyna poprosiła mnie, żebym dała zbadać sobie rozwarcie, zgodziłam się to zrobić po  tym, jak ogarnę łazienkę i zaczęła się jazda bez trzymanki – toaleta, mop, toaleta, sypialnia, a w międzyczasie Magda dzwoniąca, że Wiki płacze i na pytanie, czy z nią porozmawiam NNNNNNNNNNNNNIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! wyryczane na skurczu i bieganina do łazienki, po to, po tamto, na kanapę do badania i -”Mamy pełne rozwarcie”, które wcale mnie nie zdziwiło, czułam, że to już, skurcze były na prawdę silne i bolesne, pachwiny ciągnęły, po badaniu toaleta i kąpiel. Kąpiel to duże słowo, ponieważ mamy brodzik o głębokości 30 cm, więc moczyłam nóżki i brzuch, zresztą siedząc w środku byłam przekonana, że nie zdążę brodzika wodą napełnić…
Po chwili od puszczenia wody główka się wstawiła w kanał rodny i znajome pieczenie / szczypanie… O nie! Przypomniałam sobie, jak to było za pierwszym razem – 2 milimetry do przodu, milimetr do tyłu i piekielny ból. Ratunku! Muszę to powstrzymać! Kazałam Dominikowi klęknąć, a sama pochyliłam się jak tylko mogłam i następne dwa skurcze przeżyłam bez wstawiania się główki. Ale to bez sensu, przecież muszę ją wycisnąć, no dobra, to się podniosę…
Grażyna powiedziała, że w zasadzie mogę urodzić w brodziku, ale muszę jedno kolano dać na krawędź, więc zarzuciłam kolanem i przyszedł kolejny party skurcz, znów pieczenie i po skurczu główka z powrotem się wycofała, następny i już została, gdzieś w międzyczasie wymacałam główkę i się zdziwiłam, że już mogę ją dotknąć, podczas pierwszego porodu wymęczyły mnie parte skurcze, zanim dotknęłam główki… To mi dodało otuchy, a Grażyna powiedziała, że jeśli poprę, to główka wyjdzie na kolejnym skurczu, niechętnie  ale jej posłuchałam i rzeczywiście główka wyszła, chlusnęły wody i wyszło cale ciałko, które natychmiast dostałam na ręce. Sprawdziłam, rzeczywiście dziewczynka. Jeszcze chwila, zanim Aleksandra zaczęła oddychać. I te kilka sekund wydłużone w nieskończoność, zabiegi Grażyny, panika D., a ja spokojna czekałam, aż Ola   spokojnie załapie, w końcu się udało.
I nagle ze zdziwieniem zauważyłam, że Natalia została za drzwiami łazienki. Później ktoś łaził, ktoś coś mówił, ale ja miałam Olę zawiniętą w pieluszki i przytuloną do siebie i świat zewnętrzny średnio do mnie docierał. Dziwiłam się, że Ola nie chce się przyssać, Wiki pierwsze co zrobiła rzuciła się na cycka… Gdzieś ktoś pomógł mi wyjść z brodzika na moje posłanie i zdziwienie Grażyny moją pępowiną – była skręcona jak kabel telefoniczny.
Informacja od Dominika, że Wiki zasnęła (myśleliśmy, że po drodze), więc jest u Magdy, po chwili spędzonej w łazience Dominik z Grażyną pomogli mi się podnieść i przenieśliśmy się do sypialni. Poprosiłam D., żeby pojechał po Wiki, bo bałam się,że jak się obudzi znowu zrobi histerię… D. się zgodził i pojechał, a my z dziewczynami siedziałyśmy (ja leżałam) i czarowałyśmy. Natalia zrobiła mi przecudowny masaż stóp, Ola się przyssała i tak spędziłyśmy dwie godziny od porodu w cudownej atmosferze.
No, prawie, pomijając skurcze macicy i poród łożyska. O ile przy porodzie miały dla mnie sens, po porodzie mnie strasznie drażniły swoim natężeniem i bolesnością. Kilka razy Grażyna sprawdzała, czy łożysko odeszło, aż kazała mi poprzeć, strasznie mnie to rozdrażniło, bo wydawało mi się, że to jeszcze za wcześnie, ale jej posłuchałam i rzeczywiście wyszło. Było całe i śliczne, świeżutkie bez żadnych oznak starzenia się. Poobracała je w te i we wte i pokazała, jak to wszystko w środku wyglądało i gdzie siedziała Ola. Grażyna powiedziała, że trzeba było urodzić łożysko, zanim pochwa i macica zaczną się obkurczać, bo bez sensu byłoby jechać do szpitala, żeby je wydobyli. Dowiedziałam się przy okazji, że w jednym z Wrocławskich szpitali kobietom rutynowo robi się łyżeczkowanie macicy… Z perspektywy czasu trochę inaczej oceniam wydarcie mi mojego łożyska, po porodzie wydawało mi się, że minęło 15 minut, ale tyle to ja przesiedziałam w łazience… A Grażyna, która zwykle w 2 godziny wypełnia dokumenty ten czas przesiedziała z nami w sypialni. Niesamowita była reakcja Natalii na niecodzienne zjawisko, jakim jest poród, w którym się kobiecie nie przeszkadza, patrząc na nią wiedziałam, że podjęłam słuszną decyzję wybierając poród domowy. Z pępowiną postanowiłyśmy poczekać, aż wróci tatuś. W końcu przyjechali, Wiki spała, więc D ją rozebrał i położył na jej materacyku. Przyszła kolej na pępowinę, D dzielnie ją przeciął i mała została oddana na mierzenie i warzenie. 53 cm i 3650 gram. Okrąglutka z drugą brodą.
Po jakichś 2-3 godzinach dziewczyny pomogły mi wstać i pójść do toalety, oraz wziąć prysznic. Cudowne uczucie, korzystanie z toalety nie bolało a po prysznicu czułam się jak nowo narodzona. Okazało się, że poród odbył się bez żadnych otarć, nie wspominając o nacinaniu…
Dostaliśmy dokumenty, Natalia ugotowała mi kisiel, pożegnaliśmy się, dziewczyny pojechały, Dominik zasnął, a ja na adrenalinowym haju leżałam i patrzyłam jak moje małe szczęście zacięcie wypija swój pierwszy posiłek i czułam, jak przelewa się przeze mnie burza hormonów, a mała istotka w moich objęciach przejmuje nade mną pełnię władzy.
I tu wypadałoby skończyć relację, ale jeszcze napiszę o Wiki. Obudziła się dziewczyna z płaczem, dostała mleczko i jak się napiła pokazałam jej siostrzyczkę. Reakcja była jak w kreskówce, jakby dostała młoteczkiem w głowę, na buzię wstąpił uśmiech i cała zaczęła się zachwycać małą siostrzyczką, główką, stópkami, małymi rączkami, niesamowicie było na to patrzeć.
A na końcu chciałabym podziękować Grażynie za nie narzucające się wsparcie i jej niesamowitą mądrość i spokój. I za gimnastykę przy brodziku, do tej pory nie wiem, jak jej się udało wpasować za mnie i złapać dzidzię. Dominikowi  za to, że był ze mną w tym, jednym z najważniejszych życiowych momentów i dzielnie mnie wspierał, i pozwalał się ściskać, Magdzie G za opiekę nad Wiki, Magdzie J za wsparcie i Natalii za cudowną energię i uszanowanie mojej postawy, która odebrała jej kompetencje ;) (nie pozwoliłam sobie pomagać w porodzie).


Autorka: Magdalena Mostek- Wrocław 
zaprasza na bloga o dobrych porodach Dobry poród

Dziękuję Magdaleno <3 

Brak komentarzy: