poniedziałek, 18 marca 2013

Cyc, czyli o tym jak przetrwać leczenie

Dziś druga opowieść o karmieniu piersią. Opowieść  niezwykle dzielnej mamy karmiącej,  jak walczy o karmienie swojej córeczki, o bliskość z nią w warunkach szpitalnych i jak zadziwiająco często jeszcze personel medyczny w Polsce nie ma świadomości, że karmienie piersią dzieci, które muszą być leczone w szpitalu jest dla nich wspomaganiem leczenia...
Dziękuję Agato z serca, za ten cudny tekst, mimo dramatycznych okoliczności- pełen poczucia humoru. Muszę Cię wyściskać za to, jaka jesteś dzielna i niezłomna w karmieniu, w takich okolicznościach dziecko potrzebuje cyca najbardziej, kiedy wreszcie betonowa część personelu medycznego  to zrozumie... 
Twojej Córci tez należą się ucałowania za to jaka jest dzielna w leczeniu. Mam nadzieję, że kiedy tekst przeczytają mamy mające przejściowe kłopoty z karmieniem, to zrozumieją, że jeśli się bardzo chce, można karmić mimo wszystko.


Cyc, czyli o tym jak przetrwać leczenie.

Kiedyś przeczytałam o mamie trzy- czy czterolatki, która nadal karmiła piersią i błogosławiła to, jako, że mała była w trakcie leczenia raka, a pierś stała się najlepszym przyjacielem i źródłem jedynego sensownie przyswajalnego pokarmu. Jakoś zapadło mi w pamięć. Rok temu u mojej małej – dziś dwuipółletniej – nagle pojawił się na kolanie guz. Po co o tym piszę? Bo przez ten rok nauczyłam się wielu dobrych, praktycznych rzeczy. Jeśli komuś moje doświadczenia ułatwią życie i karmienie, będę przeszczęśliwa.
No więc zaczęło się…
Najpierw miał być rezonans. Tylko jak to zrobić? O 8:00 rano mała miała być na czczo, gotowa do znieczulenia ogólnego. A przecież jak nie dostanie cycusia w nocy, będzie płacz… Od razu mówię, że na czczo oznacza w tym przypadku 4-5 godzin od ostatniego posiłku. Lepiej 5. Cóż był budzik na 2:30 i ostatnie karmienie, trochę łez rano, szybka ucieczka mamy na bazar, żeby w najtrudniejszym momencie zniknąć z oczu i przetrwaliśmy. Przy wybudzaniu byłam przy małej. Jak się obudziła chwilę była smutna, potem przyssała się i po pół godzinie świat był znów przyjazny. Lekko zataczając się od narkozy ganiała w te i z powrotem po korytarzu w Instytucie Matki i Dziecka. Diagnoza: „Nie wiemy co, ale raczej nie rak”. Cóż, co nas nie zabije to wzmocni.
Kolejny etap operacja
Szpitalny korytarz. Czekanie na przedoperacyjne RTG. Nudno. Trzeba pobiegać i wszystko sprawdzić. No i 10 dni przed operacją mała złapała rota. Przez tydzień w zasadzie tylko na piersi. Do siebie doszła jakieś 3 dni przed operacją. Rychło w czas, bo gdyby operacja odbyła się później, kość piszczelowa mogłaby jej przestać rosnąć przed ukończeniem dwóch lat. Kiepska perspektywa.
W tym miejscu krótka dygresja. Wszyscy po kolei lekarze wpisywali w papiery wielkimi literami, że karmię piersią. Ok. Wbrew pozorom to cenne. Przy rota pozwoliło mi to wymusić na personelu wpisanie w kartę, że nie zamierzam ważyć przed i po każdym karmieniu dziecka nago. Młoda spała na cycu prawie non stop, a na widok wagi dla noworodków dostawała furii. Do innej nie można się było dostać. Cóż, jeśli daje to nieco spokoju choremu maluchowi, to mogę być matką niesubordynowaną. Drugi plus karmienia to łóżko. Jeśli tylko w ogóle jest, matka karmiąca ma do niego pierwszeństwo. Jak to ważne poczułam później.
I znów kolejny szpital. I znów na czczo do znieczulenia ogólnego. Spoko. To już znamy. Nowością był pomysł, że rodzice mogą zobaczyć dziecko dopiero 2 godziny po wybudzeniu. Dostaliśmy zachrypniętą, zapuchniętą kupkę nieszczęścia z kształtem główki zmienionym od płaczu i zagipsowaną nogą. Karmić oczywiście nie wolno. Pierś? „No co Pani sobie wyobraża? Będzie przecież rzygać!”” A poprzednio nie rzygała…” „No co Pani, co najmniej jeszcze 2 godziny!” Po godzinie wymusiłam zgodę lekarza na karmienie na moją odpowiedzialność. Mała przyssała się i ssała równą godzinę. Jak skończyła miałam wrażenie, że stał się cud. Gips? Jaki gips? Dren? I tam. Mała była radosna i w normalnym imprezowym nastroju.
Szpitalna odyseja – cd.
Kolejna porcja atrakcji dla karmicielki pojawiła się 3 tygodnie później. Diagnoza z wyniku histopato – gruźlica kości. Oddział prowadzący leczenie takich przypadków jest w Polsce jeden, w Otwocku. Bliżej mu wprawdzie do kolonii karnej niż szpitala, ale to materiał na osobną opowieść. Zostałyśmy „osadzone” na długie 12 tygodni. Znów w papierach stygmat „karmicielka” i oczywiście gorące namawianie do odstawienia w trosce o rozwój psychologiczny dziecka. W zamian za sprzeciw – łóżko! Rzecz niezwykle cenna, bo alternatywą były polówki tak zniszczone, że ludzie walczyli z bólem kręgosłupa już po 2-3 nocach. Diagnostyka z pogranicza torturowania – sonda o 5:30 rano, bez znieczulenia, 3 dni z rzędu. Oczywiście na czczo. Tak zwane „popłuczyny”. Rodziców wywalali z gabinetu, bo jeden ojciec podobno się popłakał. Słuchałam sprawozdań nastolatek. Raczej drastyczne. Zaliczyłam nawet budzenie pielęgniarek nad ranem, bo zapomniały mi powiedzieć, że w weekendy nie badają i dziecko nie musi być na czczo, a koleżance przyszło to do głowy w trakcie nocnej pogawędki. Wniosek o wszystko trzeba pytać, bo ustawowe „leczenie nadzorowane”, polega tu na nieustannej potrzebie nadzorowania personelu. Zapominają, mylą leki, mylą dawki, niekiedy pacjentów.
I kolejne wyzwanie: leki
Leki to ta część, którą najbardziej chcę się podzielić. Młoda bierze antybiotyki, podawane w zawiesinie własnej roboty, naturalnie na czczo i 40 minut przed posiłkiem. Do tego dodatkowo witamina b, koniecznie osobno. Czas leczenia – 12 miesięcy. Pierwsze dwa miesiące dodatkowo codziennie zastrzyk. A żeby nie było nudno – od niedawna również granulki homeopatyczne na odporność.
Tym razem na czczo traktuję jako „co najmniej 4 godziny po posiłku”. W szpitalu miałam pod poduszką budzik ustawiony na 1:30 i wtedy karmiłam ostatni raz. Leki brałam od pielęgniarek wieczorem i dawałam małej natychmiast po obudzeniu. Kolejne 40 minut odwracałam uwagę klockami, książeczkami, znikopisem itd. Dało się. Zresztą jak wyszłyśmy ze szpitala okazało się, że żadnej z nas nie chce się specjalnie wstawać w nocy i rano też przeważnie po lekach lepiej przytulić się i pospać.
Oprócz magicznego hasła „na czczo” jeszcze jedna ważna rzecz – rzeczona zawiesina. Jak trafią Wam się leki w tabletkach nie do połknięcia, najlepiej pokruszyć. Można łyżeczką, a można zaopatrzyć się w malutki moździerz (10-15 zł). Jeśli nie chce się kruszyć, warto dodać kroplę czegoś mokrego. Tego nauczyłam się od innych matek przy szpitalnej witaminie b. Typ „bez granatu nie podchodź”. Wreszcie granulki homeopatyczne, które przy kruszeniu latają pod sufit. Te najlepiej rozgramia się łyżeczką o przykryty ręką moździerz, względnie między dwiema łyżkami. Całość można oczywiście podać z wodą. Ale niekiedy ryzykuje się, że dziecko będzie pluć dalej niż widzi. Można też przeprowadzać akcję typu „matka polka” i szczególne świństwa podawać z odciągniętym mlekiem. Najprościej rozrobić całość z sokiem albo herbatką. Zwykle nie przeszkadza to lekom. A wtedy zostaje już tylko załadować w strzykawkę i do dziobka. Jeśli komuś to będzie potrzebne - służę wiedzą o kupowaniu i przechowywaniu leków przesypywanych. To ładnych parę miesięcy nauki.
Uwaga dla tych porządnych, którzy jak my chcą wyrzucać opakowania (tzw. opłatki), kubeczki i strzykawki po lekach do fachowych pojemników. Strzykawkę od leku podanego doustnie można tam wrzucić tylko, jeśli pisze na niej wielkimi literami „nurofen”. Jak nie zapłacisz koncernowi farmaceutycznemu, musisz się pogodzić, że resztki silnych antybiotyków, na które bakterie niestety się łatwo uodparniają, trafią na wysypisko. Apteki ich nie zbierają.
Puenta? Chyba taka, że do bardzo wielu rzeczy można się przyzwyczaić i karmić dalej. Teraz przed nami kolejny egzamin. Rozstanie na kilka dni dwa tygodnie po odstawieniu antybiotyków. Jasne, że chcę potem karmić dalej. Po takiej porcji antybiotyków mała potrzebuje każdego wsparcia odporności. A poza tym dobrze nam z tym.
Przy okazji dzięki ogromne tym wszystkim, którzy pomogli mi poskładać skrawki wiedzy i ułożyć życie w nowych warunkach. Kobiety! Jesteście kochane! I jeszcze jedno. Wiecie, dumna jestem z małej. To jedyne znane mi dziecko, które pyta, czy może dostać cycusia.


Autorka: Agata M. 



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

bo karmienie jest super :)
czy mała była szczepiona BCG ????