poniedziałek, 4 listopada 2013

Poród Milenki

Pierwsza opowieść po wakacyjnej przerwie...
Cudownie intymny, lotosowy poród Milenki.

To była moja druga ciąża. Pierwszego syna także urodziłam w domu ale czułam ze coś mi umknęło. Dlatego jak dowiedziałam się że będę znowu rodzić, starałam się przygotować, najlepiej jak tylko umiałam. Dużo czytałam i słuchałam relaksacji porodowych. Wiedziałam ze chcę być całkowicie świadoma całego procesu. Spotkaliśmy się z położną, która pomaga w porodach lotosowych i czekałam.
Ok 8 miesiąca ciąży zaczęłam delikatnie czuć pragnienie, że może poród przebiegnie na tyle szybko, że położna nie zdąży i przyjmiemy nasza iskierkę sami. Czytaliśmy jak przyjąć poród i jakie pozycje mamy do wyboru. Marzyła nam się taka intymność. Piszę "nam",  bo Krzysiek też tego pragnął i wiem, że bardzo chciał przyjąć na swoje ręce naszą córkę.
Jeszcze jedno pragnienie spełniło się idealnie- wymyśliłam, że najlepiej będzie gdy poród zacznie się wieczorem gdy kładę synka spać, a skończy po paru godzinach- jeszcze w nocy . Tak się stało.
 Ok godziny 19 30 pojawiły się pierwsze delikatne, ale już odczuwane jako porodowe skurcze. Łatwo mi było je odróżnić od tych przepowiadających gdyż te drugie miałam przez całą ciążę.
Wytarłam synka z kąpieli i poszłam go usypiać. Pomiędzy skurczami opowiadałam mu bajki.
Uznałam, że na razie nie zadzwonimy po położną. Zaczęliśmy sprzątać i przygotowywać mieszkanie.
Skurcze były regularne tak co 3-5 minut, ale jeszcze łatwe do opanowania.
Zapaliliśmy świece, włączyliśmy lampki solne i muzykę. Akcja była coraz mocniejsza. Skupiałam się na każdym skurczu, z całych swych sił rozluźniałam krocze, wtedy nacisk na nie był jeszcze mocniejszy. Czułam że dzięki temu szyjka szybciej się rozwiera. Gdy poszłam do wanny akcja trochę zwolniła- ale ucieszyłam się z tego. Chwila odpoczynku dobrze mi zrobiła.
Po wyjściu wszystko wróciło z coraz większą mocą. Byłam już coraz głośniejsza, a skurcze pojawiały się przy każdej zmianie pozycji, czasem jeden zaraz po drugim. Starałam się otwierać usta i cieszyć się z każdej kolejnej fali- choć było to coraz trudniejsze. Krzysiek był cały czas przy mnie, podpierał, przynosił wszystko co potrzebowałam . Bardzo chciałam się zrelaksować ale siła porodu była tak intensywna że trudno było nad nią zapanować. Poszłam drugi raz do wanny. Było już po północy albo później. Zaczęłam czuć lekkie popieranie, nawet nie przyszło mi do głowy by wzywać położną. W wannie akcja bardzo przyśpieszyła i przybrała na sile. Każdy najmniejszy ruch uruchamiał kolejne coraz mocniejsze fale. Czułam że jeszcze nie mam pełnego rozwarcia ale jednocześnie miałam potrzebę lekkiego parcia. Przy poprzednim porodzie było tak samo. Szyjka nie chciała się do końca otworzyć. Zaczęłam mocno pracować, całą uwagą na otwierającym się łonie, wydawałam dźwięki jak rasowy szaman i bardzo mi to pomagało. Patrzyłam w oczy Krzyśka lub płomień świecy. Zachowanie pełnej świadomości było dla mnie najważniejsze. Sprawdziłam samodzielnie rozwarcie. Czułam dziecko jeszcze w worku owodniowym, może 2 cm od wyjścia z pochwy. Nigdy wcześniej tego nie robiłam ale miałam wrażenie, że do pełnego rozwarcia wciąż jeszcze brakowało. Postanowiłam wyjść z wanny, ale było to bardzo trudne. Przerw pomiędzy skurczami nie było chyba, że pozostawałam w bezruchu. Uff...udało się.
Byliśmy w sypialni, w pokoju obok spał nasz starszy synek. Nie wiem która była godzina, ale odczuwałam już  zmęczenie. Krzysiek przygotował wszystko do porodu, zabezpieczył dywan. Przez chwilę pomyślałam, że może jednak przydała by się położna... Poprzednim razem musiały robić mi masaż szyjki która nie chciała się do końca otworzyć przez wiele godzin.
Tym razem wzięłam sprawy w swoje ręce. Wizualizowałam i lekko już popierałam. Pękł worek. Po paru minutach poczułam, że jest pełne rozwarcie i za chwilę zacznę wypierać dziecko. Na minute totalnie się załamałam, poczułam że to jest niemożliwe by przez moje krocze wyszło dziecko, nie dam rady.
Czułam już charakterystyczne pieczenie i wiedziałam- to już. Krzysiek próbował mnie zmotywować, a ja wiedziałam że i tak nikt za mnie tego nie zrobi, przecież tak czekałam na tą chwile i pragnę tego. Przyszły skurcze parte z wielką siłą. Początkowo chciałam rodzić w kucki i sama przyjąć dziecko ale to nie była dla mnie dobra pozycja. Oparłam się o piłkę i przyjęłam pozycję na czworaka. W pierwszym porodzie miałam problem z wypchnięciem dziecka, więc tym razem parłam najmocniej jak tylko umiałam. Na 2 skurczu partym wyszła główka i wszystko ustało. To było niesamowite, wyjątkowe przeżycie.
Potem jeszcze jeden skurcz i całe ciałko wyszło, a wody chlusnęły z wielką siłą. Krzysiek przyjął maleńką i wkrótce mi ją podał.
Była taka piękna, czyściutka i śliska. Nadal czułam ból, to łożysko się rodziło. Bardzo szybko, parę minut po Milence. Włożyliśmy łożysko do miski i Krzysiek pomógł mi usiąść na łóżku. Przystawiłam córeczkę do piersi, a ona ładnie się zassała. Byłam taka szczęśliwa i poczułam olbrzymią ulgę. Wszyscy jesteśmy cali i zdrowi w bezpiecznym i ciepłym otoczeniu. Po 2 godzinach podałam córeczkę Krzyśkowi, sama poszłam się umyć. Wszystko już było posprzątane i poszliśmy „spać”.
Maleńka nie zasypiała, już świtało. Była troszkę niespokojna, ssała mój palec i w końcu usnęła. Rano gdy synek się obudził (spał z nami w łóżku), zobaczył swoja siostrę która spała obok niego i mruczała. Troszkę się zdziwił i uśmiechnął.
W drugiej dobie przyjechała położna i nas zbadała. Wszystko było ok, maleńka ważyła 3200 i była mega długa- 58cm. Umyliśmy i zasoliliśmy łożysko i włożyliśmy do pieluszki. Było zupełnie bezzapachowe. Pępowinka uschła już na 2 dobę.
Przystawiałam Córkę do piersi na żądanie więc mleczko szybko przyszło. Niestety gdy zaczęła je trawić pojawiły się problemy brzuszkowe. Z łożyskiem odbijanie i noszenie było prawie niemożliwe. Po 3 dobach całkiem uschniętą pępowinę odcięliśmy na rzecz przytulania i kangurowania. Po 6 dniach kikucik odpadł w kąpieli.
Decyzję o takim właśnie porodzie uważam za chyba najlepszą w moim życiu.

Autorka: Iga. 
Dziękuję Igo <3

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

O co chodzi z zasolaniem łożyska? Nie odcina się pępowiny? Czy można ze trzy słowa na ten temat?