To cenne doświadczenia. Bardzo dziękuję Tobie, że zechciałaś się nimi z nami podzielić <3
Postanowiłam, że publikowana będzie przez osiem dni, każdy poród to jeden odcinek opowieści :)
Zaczynamy już dziś i przez kolejne 8 dni towarzyszyć będziecie nam przy tych cudnych porodach, bo każdy poród to cud, życia cud... <3
Dzisiaj o narodzinach Zuzanny...
Nazywam się Agnieszka, mam 38 lat i ...ośmioro dzieci.
Tak, jestem
szczęśliwa, bardzo szczęśliwa i spełniona, gdy ktoś mnie nie
zna i pyta o moją rodzinę, nie może uwierzyć, że mam tyle dzieci
i tak „normalnie” wyglądam.
Każdy
poród doskonale pamiętam i myślę, że jednym z powodów dla
których było ich aż tyle są dobrze przebiegające ciąże, bez
żadnych zdrowotnych turbulencji i w miarę szybkie, sprawne
rozwiązania.
Nie mogę powiedzieć, ze były bezbolesne albo lekkie,
bo kto rodził, wie , że te terminy nie odzwierciedlają w tym
wypadku rzeczywistości. Boli, zawsze boli i już, sztuką jest wyjść
z tego twarzą, a raczej z dzieckiem na rękach, jak to mówiła moja
babcia.
Z perspektywy czasu wiem jak bardzo ważne jest wsparcie, w
moim przypadku męża, dobry szpital, spokój i wiara w siebie. Nie
zawsze tak ze mną było. Dwójkę pierwszych dzieci urodziłam 14
lat temu w szpitalach, trzy kolejne w domu i trzy następne znowu w
szpitalu, przy czym porody domowe nie były przez nas zaplanowane.
Teraz to właśnie te wspominam najczulej i z łezką w oku. Ale po
kolei...
Zuzanna,
1999 , poród na Brochowie
Oczekiwaliśmy
na naszą pierworodną, na piątym roku studiów.
Niedoświadczeni, z
naiwnym nastawieniem, ze będzie lekko i przyjemnie, dotrwaliśmy do
dnia porodu. Byliśmy teoretycznie bardzo dobrze przygotowani, dzięki
szkole rodzenia. Michał potrafił wykąpać dziecko-lalkę, a ja
umiałam aktywnie oddychać. Załatwiliśmy cegiełkę na poród
rodzinny, spakowaliśmy torbę i czekaliśmy. Czekaliśmy i
czekaliśmy, a tu nic. Minął termin, tydzień po, półtora,
nerwowe telefony od rodziny, pytania znajomych czy już, wreszcie
dokładnie dwa tygodnie po terminie coś się zaczęło.
W
poniedziałek o 15-stej poczułam pierwszy skurcz. Właśnie wybieraliśmy
się na targ po warzywa i ...poszliśmy. O 17-stej, przy gotowaniu zupy,
odeszły mi wody, akcja rozwijała się miarowo, więc pojechaliśmy
do szpitala.
Na dzień dobry powitano nas informacją że na poród
rodzinny brakuje sali i okazano niezadowolenie z faktu, że nie
wyraziłam zgody na golenie i lewatywę. Miałam 5 cm rozwarcia. Bez
poinformowania mnie o skutkach przyjęcia estradiolu, zaraz mi go
zapodano. Potem już niewiele pamiętam...nie miałam przerw między
skurczami, dostałam hiperwentylacji.
Szybko przewieziono mnie na
obrzydliwie wykafelkowaną salę przypominającą masarnię. Nie
mogłam przeć, ponieważ nie czułam skurczów. To był ciągły jeden
wielki skurcz... Lekarz położył mi się na brzuchu, nacięto mnie i
tak wypchnięto dziecko.
Zuzia urodziła się zdrowa o godzinie 21, z
wielkim wrzaskiem powitała nas na świecie. Ja poczułam wzruszenie
dopiero, gdy zobaczyłam jak Michał trzyma, chwilę później, tą
kruszynkę na rękach i oboje na siebie patrzą.
Nie miałam traumy
po tym porodzie, z pokorą przyjęłam wszystko co mnie spotkało,
tłumacząc sobie - tak to jest w szpitalu...
Miałam szczęście, ze
mogłam bez problemów karmić, właściwie stało się to tak
naturalnie, że ani nie potrzebowałam wsparcia, ani rad o które i
tak było trudno w szpitalu.
Szkoda tylko, ze poród nie mógł iść
tym torem, w zgodzie z naturą, po swojemu...
Nigdy więcej nie
zgodziłam się na podanie choćby oksytocyny, choć proponowano mi
to za każdym razem...
Dwumiesięczna Zuza |
Zuzanna dziś :) |
Autorka: Agnieszka,
zdjęcia z archiwum domowego.
zdjęcia z archiwum domowego.
Jutro - jak narodził się Jakub :) Zapraszamy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz