czwartek, 7 listopada 2013

Osiem porodów Agnieszki- Cz.1 Narodziny Zuzanny

Kochana Agnieszko, przepraszam Cię ogromnie, że musiałaś tak długo czekać na publikację swojej opowieści porodowej, jednak Twoja opowieść to jak osiem opowieści porodowych, każda inna. Porody szpitalne jak i domowe były Twoim Twego męża i Twych dzieci udziałem...
To cenne doświadczenia. Bardzo dziękuję Tobie, że zechciałaś się nimi z nami podzielić <3


Postanowiłam, że publikowana będzie przez osiem dni, każdy poród to jeden odcinek opowieści :) 
Zaczynamy już dziś i przez kolejne 8 dni towarzyszyć będziecie nam przy tych cudnych porodach, bo każdy poród to cud, życia cud...  <3

Dzisiaj o narodzinach Zuzanny... 


Nazywam się Agnieszka, mam 38 lat i ...ośmioro dzieci. 
Tak, jestem szczęśliwa, bardzo szczęśliwa i spełniona, gdy ktoś mnie nie zna i pyta o moją rodzinę, nie może uwierzyć, że mam tyle dzieci i tak „normalnie” wyglądam.
Każdy poród doskonale pamiętam i myślę, że jednym z powodów dla których było ich aż tyle są dobrze przebiegające ciąże, bez żadnych zdrowotnych turbulencji i w miarę szybkie, sprawne rozwiązania. 
Nie mogę powiedzieć, ze były bezbolesne albo lekkie, bo kto rodził, wie , że te terminy nie odzwierciedlają w tym wypadku rzeczywistości. Boli, zawsze boli i już, sztuką jest wyjść z tego twarzą, a raczej z dzieckiem na rękach, jak to mówiła moja babcia. 
Z perspektywy czasu wiem jak bardzo ważne jest wsparcie, w moim przypadku męża, dobry szpital, spokój i wiara w siebie. Nie zawsze tak ze mną było. Dwójkę pierwszych dzieci urodziłam 14 lat temu w szpitalach, trzy kolejne w domu i trzy następne znowu w szpitalu, przy czym porody domowe nie były przez nas zaplanowane. Teraz to właśnie te wspominam najczulej i z łezką w oku. Ale po kolei...




Zuzanna, 1999 , poród na Brochowie

Oczekiwaliśmy na naszą pierworodną, na piątym roku studiów. 
Niedoświadczeni, z naiwnym nastawieniem, ze będzie lekko i przyjemnie, dotrwaliśmy do dnia porodu. Byliśmy teoretycznie bardzo dobrze przygotowani, dzięki szkole rodzenia. Michał potrafił wykąpać dziecko-lalkę, a ja umiałam aktywnie oddychać. Załatwiliśmy cegiełkę na poród rodzinny, spakowaliśmy torbę i czekaliśmy. Czekaliśmy i czekaliśmy, a tu nic. Minął termin, tydzień po, półtora, nerwowe telefony od rodziny, pytania znajomych czy już, wreszcie dokładnie dwa tygodnie po terminie coś się zaczęło. 
W poniedziałek o 15-stej poczułam pierwszy skurcz. Właśnie wybieraliśmy się na targ po warzywa i ...poszliśmy. O 17-stej, przy gotowaniu zupy, odeszły mi wody, akcja rozwijała się miarowo, więc pojechaliśmy do szpitala. 
Na dzień dobry powitano nas informacją że na poród rodzinny brakuje sali i okazano niezadowolenie z faktu, że nie wyraziłam zgody na golenie i lewatywę. Miałam 5 cm rozwarcia. Bez poinformowania mnie o skutkach przyjęcia estradiolu, zaraz mi go zapodano. Potem już niewiele pamiętam...nie miałam przerw między skurczami, dostałam hiperwentylacji. 
Szybko przewieziono mnie na obrzydliwie wykafelkowaną salę przypominającą masarnię. Nie mogłam przeć, ponieważ nie czułam skurczów. To był ciągły jeden wielki skurcz... Lekarz położył mi się na brzuchu, nacięto mnie i tak wypchnięto dziecko. 
Zuzia urodziła się zdrowa o godzinie 21, z wielkim wrzaskiem powitała nas na świecie. Ja poczułam wzruszenie dopiero, gdy zobaczyłam jak Michał trzyma, chwilę później, tą kruszynkę na rękach i oboje na siebie patrzą. 
Nie miałam traumy po tym porodzie, z pokorą przyjęłam wszystko co mnie spotkało, tłumacząc sobie - tak to jest w szpitalu...
Miałam szczęście, ze mogłam bez problemów karmić, właściwie stało się to tak naturalnie, że ani nie potrzebowałam wsparcia, ani rad o które i tak było trudno w szpitalu. 
Szkoda tylko, ze poród nie mógł iść tym torem, w zgodzie z naturą, po swojemu...
Nigdy więcej nie zgodziłam się na podanie choćby oksytocyny, choć proponowano mi to za każdym razem...


Dwumiesięczna Zuza


Zuzanna dziś :)

Autorka: Agnieszka, 
zdjęcia z archiwum domowego. 


Jutro - jak narodził się Jakub :)  Zapraszamy :)








Brak komentarzy: