środa, 13 listopada 2013

Osiem porodów Agnieszki. Cz. 5 Narodziny Małgorzaty

Piąty poród Agnieszki i Michała, Małgorzata narodziła się w domu...
Napiszę tylko tyle;  płakałam...



Małgorzata, 2009 poród w domu


Małgosia poczęła się nad morzem po dłuższej przerwie. Ta ciąża nie należała do łatwych i przyjemnych, choć nie miałam poważniejszych komplikacji.
Czułam się po prostu zmęczona, ciężka i bez energii, towarzyszył mi spokój, który mnie rozleniwiał. W 37 tyg trafiłam do szpitala na 5 dni z powodu odwodnienia po grypie jelitowej, nawodnili mnie tak, ze cała spuchłam.
Poród przypadał na kwiecień i tak wyliczenia lekarzy sobie, a ja urodziłam znów 10 dni po, tak zwanym, terminie.

Teraz niewiele pamiętam, jak to wszystko przebiegało, pamiętam za to emocje strach, zrezygnowanie, niemoc, słabość. Te uczucia towarzyszyły mi przez cały dziewiąty miesiąc, byłam zdana całkowicie na Michała. Trudno mi było podejmować decyzje, odczułam pierwszy raz jak to jest mieć więcej dzieci, dużo obowiązków i mało sił.

Poród rozpoczął się 2 dni wcześniej falstartem.
Zwyczajnie pojawiły się skurcze regularne co 10 minut, trwało to może 2 godziny i nagle się skończyły i już. W tym czasie Michał był w domu i zadzwoniliśmy po mamę. Jak przyjechała, tak pojechała, bo nic z tego nie wyszło tylko nerwy.

Po dwóch dniach o 8-smej pojawiły się znowu skurcze, ale nauczona doświadczeniem nie zadzwoniłam jeszcze ani po męża, ani po mamę, żeby przypilnowała dzieci. Po 10-tej zaczęły się regularne skurcze i Michał został o tym powiadomiony. Najpierw dzwonił z pytaniem, jak sytuacja, godzinę później postanowił przyjechać mimo, że nic nowego się nie działo. 

Dzieci były jeszcze w szkole i na spokojnie mogliśmy pobyć ze sobą obserwując akcję i czekając na mamę. Około 14-stej odeszły wody i to był sygnał żeby jechać do szpitala.
Byłam cała spięta faktem, ze nie ma kto zostać z dziećmi. Oczywiście mógł to zrobić Michał, ale nie wyobrażam sobie porodu bez niego.
Ta opcja nie wchodziła w grę, musiałam na ten moment czuć jego obecność, patrzeć na niego, bo inaczej nie dałabym rady znieść tych wszystkich szpitalnych procedur. Czekaliśmy zatem...
Ostatecznie, chwilę potem, Michał zadzwonił po taksówkę. Kiedy zadzwonił domofon, ze taksówka czeka przed domem, zaczęłam rodzić...
Michał przeprosił i trzeci raz zadzwonił po karetkę, przyjechali w 5 minut, Małgosia była już na świecie, a ja byłam w szoku - dosłownie.

Nie potrafiłam normalnie odpowiadać na pytania. Tym razem obok szczęścia czułam przerażenie, a zaraz potem strach o dziecko, czy wszystko z nim w porządku i strach przed tym, jak zostanę potraktowana.
Myślę, ze te emocje pojawiły się pod wpływem całej tej sytuacji , jaka miała miejsce, gdy przyjechali z pogotowia.

Dziecko zabrali od razu do zbadania w pokoju, a ja stałam w wannie, przykryta ręcznikiem z patrzącymi na mnie dwoma ratownikami...
To była strasznie długa chwila dla mnie.
Nie pamiętam po co ja weszłam do tej wanny, chyba dlatego ,ze leciało mi strasznie dużo krwi i byłam spocona, stałam i nie mogłam nic zrobić.
Wreszcie pojawił się mój mąż, kochany, nieoceniony i nie wiem czy to ten widok obcych facetów, czy cały stres z tym porodem w domu, spowodował natychmiastowa reakcję z jego strony w postaci słów "wyjść stąd i to już!".

Nikt się nie odezwał, ratownicy wyszli z domu i czekali w karetce, został tylko lekarz. Tym razem zawieźli nas do nie istniejącego już szpitala na ulicy Dyrekcyjnej.
W karetce nie mogłam trzymać Małgosi na rękach, bo jak to określił ratownik (sic!) to zbyt ryzykowne!!! Odwróciłam się do okna i płakałam...

Wciąż miałam duży upływ krwi, zmoczyłam całe spodnie, gdy dotarliśmy na izbę przyjęć, przez 15 minut decydowano gdzie mnie umieścić.
Potem dopiero lekarz się mną zajął.
To była, jak pamiętam kobieta, bardzo niedelikatna i milcząca. "W razie czego", jak wreszcie powiedziała, zrobi łyżeczkowanie. Strasznie mnie to bolało, żaden poród nie może się równać z tym bólem , który wtedy czułam. Jedyne co mnie uratowało w tym momencie od załamania się był lekarz, który przyszedł , jak się okazało sprawdzić pracę stażystki. Patrząc jak leci na mojej twarzy łza za łzą, a może z czystej serdeczności pogłaskał mnie po głowie.
Nawet nie wie, ile tym gestem dla mnie zrobił...

Był to pierwszy pozytywny moment, którego doświadczyłam od urodzenia dziecka. Zabrano mi dziecko, nie pozwolono na obecność męża, byłam sama jak palec 4 godziny !!!
W tym czasie przewieziono mnie na salę, jak się okazało, nie było miejsc na bloku poporodowym dla matek, więc Małgosia leżała tam, a ja na bloku patologii ciąży z kobietami, które straciły dzieci lub czekały na zabiegi usunięcia martwych ciąż. Nie mogę o tym pisać co tam czułam...

Nikt się nie odzywał, nikt nie jadł,nikt o nic nie pytał...
Chodziłam tam tylko spać, cały czas siedziałam na krzesełku z Małgosią, ku niezadowoleniu pielęgniarek.
Zabierano mi ją tylko na badania, których było bardzo dużo, z powodu "niesterylnych warunków porodu" zadecydowano o zrobieniu usg główki, brzucha, prześwietleniu, a nawet badaniach genetycznych na zespół downa ( ze względu tylko i wyłącznie na skośne oczy).
Na 3 dzień znalazło się miejsce na bloku, choć miałam wychodzić do domu.
Po otrzymaniu wypisu od ginekologa przyszedł pediatra i oznajmił, ze dziecko musi przyjąć antybiotyk ze względu na zapalenie płuc.
Do tej pory nie wiem kto miał rację czy matki , które twierdziły,ze dzieci zaraziły się w szpitalu, wszystkie (oprócz 3) z urodzonych na bloku, czy lekarze twierdząc, że każda miała zakażenie w brzuchu, a ja przy porodzie w domu.
Z tego pobytu pamiętam karmienie na kolanie i ból kręgosłupa oraz zapłakane oczy kobiet tam leżących. Nie widziałam ani jednej matki, której nie przyprawiałby ten szpital o depresję.

Wszystkie wydarzenia, który miały miejsce po urodzeniu Małgosi wpłynęły na decyzję, ze nigdy nie dopuszczę do sytuacji porodu w domu bez fachowej opieki. Do dziś myśląc o tym piątym porodzie towarzyszy mi uczucie żalu, za normalnością, za możliwością urodzenia w domu bez czucia się winnym, a przede wszystkim za obecnością położnej bądź lekarza przyjmujących porody w domu, za ich fachową opieką przy tym ważnym wydarzeniu, której brakuje we Wrocławiu.

Dane mi było rodzić w domu trzy razy.
Ostatnio rodziłam w lutym 2013 r, żadna położna nie zgodziła się na moje kolejne porody w domu, jak do tej pory.
Oby inne kobiety doczekały chwili, kiedy będą mogły z czystym sumieniem urodzić w domu, przy pomocy położnej w naszym mieście.




Maleńka Małgosia

Małgosia dziś


Autorka: Agnieszka, zdjęcia z archiwum domowego.

Agnieszko, nie mogę czytać tego tekstu nie płacząc, mimo, że czytam kolejny raz...
Dla Ciebie, ponieważ Małgosia poczęła się nad morzem, a urodziła w domu, umieszczam tą przepiękną pieśń, która kojarzy mi się z porodem...






Jutro o narodzinach Franciszka... bądźcie z nami <3 


2 komentarze:

Hanna Krawsz pisze...

Cytuje z komentarza czytelniczki z strony facebookowej:
"Ukłon kobiety dla kobiety, Agnieszko, jest Pani fantastyczną Matką i Kobietą. W każdym słowie czuje się ogromną miłość do dzieci, odpowiedzialność i poświęcenie. Żeby wszystkie kobiety tak patrzyły na rodzicielstwo inny byłby ten świat.........."

Anonimowy pisze...

Piękna córeczka!
Przeczytałam wszystkie 8 opisów, niektóre wzruszyły mnie do łez. Najbliżej mi do tych, które miałaś Agnieszko w domu i które dobrze wspominasz. Porody szpitalne, wiadomo - szpital to zawsze szpital, choć i ja taki szpitalny poród przeżyłam, w duchu mam nadzieję, że to jednak był mój ostatni raz i następnym razem moja noga w szpitalu stanie dopiero jak będę chora :) Rodzić moje dzieci chcę już tylko w domu!

Wszystkiego najwspanialszego dla Ciebie, Twojego męża i cudnych dzieciaczków. Pozdrawiam ciepło!