środa, 20 listopada 2013

Osiem porodów Agnieszki cz. 7. Narodziny Antosia.

Bardzo Was przepraszam za przerwę, spowodowana była moimi obowiązkami zawodowymi i rodzinnymi, wiem że czekaliście na ciąg dalszy spotkań z Agnieszką, już wracamy...

Dziś przedostatnie towarzyszenie w porodach tej wspaniałej pary... jak na razie, bo chyba Aga i Michał jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa ;) .
O narodzinach siódmego dziecka - Antosia.



Antoni 2012, poród na Brochowie

Antoni miał być dziewczynką, ale nie wyobrażam sobie żeby teraz nie był Antonim.
Z wszystkich dzieci,  choć jest jeszcze maluchem,  jest najbardziej poważnym i myślącym dzieckiem.
Patrząc na niego człowiekowi robi się często nieswojo pod wpływem tego przenikliwego spojrzenia.

Ponieważ była to ciąża rok po roku, odczułam jej ciężar bardziej niż zwykle, nie mogłam też karmić Franka dłużej niż 8 miesięcy z powodu szybkiej utraty wagi w kolejnych miesiącach ciąży. Franek odstawił pierś bez żalu, bo nie smakowało mu już mleczko, ja za to byłam nieutulona, wciąż miałam wyrzuty sumienia, bo Stasia i Marysię karmiłam po 3 lata !

Jeśli miałabym określić ten poród jakimś jednym  słowem, byłoby to z pewnością określenie „pokoleniowy”.
Ponieważ nie mieliśmy aż tak przykrych doświadczeń z ostatniego pobytu w szpitalu, tym razem nawet nie szukaliśmy innych możliwości. Myślę, że przyczynił się do tego fakt, iż dziecko miało urodzić się duże. 
Mój sprawdzony lekarz od usg wprawdzie wypatrzył mi chłopczyka, co mnie okropną matkę rozczarowało ale ujął mnie za to precyzją badań, wykluczając wszelkie choroby i oceniając wagę przy porodzie na ok 4500 g. Było dla mnie oczywistym, ze nawet tak duże dziecko chcę rodzić nadal naturalnie, a nie przez cięcie (o zgrozo!) ale uważałam, że do tego potrzebuję fachowej pomocy.

Tradycyjnie sama wyliczyłam datę porodu na 10 dni po tak zwanym "terminie". 
Poród zaczął się dokładnie w tym dniu- 5 lutego. Tym razem wody obudziły nas o5 rano, wyliczyłam więc następnie godzinę – 9 rano powinno być po wszystkim. Schemat przygotowań się powielał łazienka, prysznic, malowanie, ubieranie, pakowanie i taksówka. 

Byłam bardzo spokojna i rozluźniona, nie dokuczały mi aż tak skurcze, mogłam więc bez obaw poczekać chwilę. Ponieważ nad ranem obowiązywała taryfa nocna, a dodatkowo od 7-mej jest nowa zmiana w szpitalu, postanowiliśmy wyjechać koło 6.30 z domu. Było jeszcze ciemno, wszędzie śnieg, nikogo na ulicy, poczułam jakiś taki podniosły ton w powietrzu. 
W taksówce leciała muzyka, nagle pojawił się mój ulubiony kawałek Ani Dąbrowskiej, popatrzyliśmy na siebie z Michałem , zrobiło się miło, jak w jakiejś knajpce przy lampce wina. Tak, w tym momencie nasza podróż taksówką przypominała randkę a nie nerwowy pospiech do szpitala. Rozrzewniłam się i to nie był dobry znak, oczywiście luz luzem ale należę do tych kobiet, którym służy w czasie porodu lekkie wkurzenie, nerw, który daje energię do parcia.

Na izbie przyjęć potraktowano mnie bardzo sympatycznie, kiedy powiedziałam ile razy leżałam u nich, lekarz z położną dopytywali o szczegóły mojej całej rodziny, stwierdzając na końcu, ze pewnie jeszcze nie raz zawitam. Antos wybrał doskonały moment na pojawienie się po drugiej stronie brzucha, była niedziela, zero tłumów, dopisywały wszystkim humory z rana, idealne warunki jak na szpital. 
Mimo całej sympatii, którą mi okazano przy przyjęciu, w telefonach słychać było wciąż rutynowość „wieloródka na poród rodzinny, tak cegiełka jest". Trochę mi było żal tej stówy, moglibyśmy dzieciom coś kupić, nie wiem czemu w głębi duszy liczyłam, ze ktoś powie , żebyśmy nie płacili tym razem skoro to któryś już raz. Niestety… Michał od razu został przyciśnięty do muru z płaceniem. Z drugiej strony poczułam ulgę, ze nikt nam nie będzie przeszkadzał i tak było, co więcej odczułam namacalnie różnicę kiedy się płaci a kiedy nie. Po pierwsze skierowano nas od razu do sali porodów rodzinnych „słoneczka” , tam zrobiono ktg i jakby częściej zaglądano, po drugie po porodzie pierwszy raz zrobiono mi herbatę i przyniesiono do łóżka obok. To był dla mnie szok, ze ktoś z personelu tak o mnie dba i jeszcze proponuje sniadanie jakieś kombinowane, jakbym była głodna. Zaś herbata po porodzie...jak dla mnie najlepszy ukoiciel po takim wysiłku. Ot, siła pieniądza...

Do szpitala przyjechałam z 7 cm rozwarciem, była to pewna nowość, bo zwykle tego rozwarcia było 6cm i długo, długo nic . To mnie pokrzepiło, że teraz będzie z górki. Na porodówce przyjęła nas starsza położna, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, zwykle położne były młode i energiczne, ta kobieta odbiegała od tego modelu i to bardzo. Pamiętam, ze miała na sobie moherowy, biały sweter i cała pachniała papierosami. Nie miałam absolutnie z tym problemu, rozbawił mnie raczej ten widok. Położna nie tylko wyglądała „epokowo” ale tez tak się zachowywała, używając np. przy parciu zwrotów typowych do lat ubiegłych, kiedy nie było jeszcze nawet wzmianek o akcji „Rodzić ludzku”. 

Około godziny 8 wpadł na salę lekarz równie leciwy, jak położna, mógł mieć koło siedemdziesiątki. Zobaczył mnie i powiedział bez ogródek; „O ładna mama, będzie ładne dziecko ale to tak koło 11-stej może, bo powoli to wszystko, wiadomo swoim tempem tak?” Przytaknęłam, choć swoje wiedziałam i liczyłam na tą 9-tą, a nie 11-stą. Mimo wszystko był to moment kiedy zwątpiłam w swoje możliwości, może rzeczywiście to powoli i będę się męczyć do południa...
Położna zaproponowała i oksytocynę, nie zgodziłam się. Zaproponowała glukozę, mówiąc, ze to trochę pomaga zebrać siły, chyba zobaczyła to moje chwilowe rozkojarzenia, a może stwierdziła mądrze, ze po tylu porodach organizm potrzebuje kopa.

Z ulgą poczułam , ze zmienił się rodzaj skurczów było przed 9-tą. Samo parcie było żmudne i ciężkie. Dziecko było duże i kosztowało więcej siły, wysiłek był ogromny. Wszystkie dzieci rodziłam na dwóch skurczach ( a Anielkę na jednym ). Przy pierwszym wychodziła główka, przy drugim reszta ciałka i już. Tylko z Antkiem było inaczej, parłam , parłam i nic. Przy drugim skurczu zwątpiłam, powiedziałam, że nie dam rady,  chyba cudem się nie rozpłakałam, że tak kiepsko mi idzie, a położna ze stoickim spokojem mówiła "dasz dasz". Stwierdzenie położnej na „twardą... ” całkiem mnie zbiło z tropu, chciało mi się naprawdę śmiać mimo całego bólu jaki odczuwałam.
To chyba był ten moment przełomowy kiedy się zawzięłam i wyszła główka, a potem cały Antoś spoczął na moim brzuchu. Odnotowano poród godzina 9.05, waga 4350, 50 cm.
Kiedy to usłyszałam, przestałam mieć wyrzuty sumienia po beznadziejnej akcji z parciem, urodzić taką kuleczkę siłami natury to jest coś!


Z Antosiem po porodzie

Antoś "chrapek" ;)



 Autorka: Agnieszka, zdjęcia z archiwum rodzinnego. 

Już jutro ósme spotkanie z Agą :) 
Jak na razie ostatnie...
Aga podsumuje tez wszystkie swoje porody, nie można przegapić...



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

"Chrapek" jest uroczy.

Jomika z photoblog'a