czwartek, 21 listopada 2013

Osiem porodów Agnieszki cz.8 Narodziny Anieli...

Ósmy poród, narodziny Anieli... i podsumowanie porodów Agnieszki.


Anielka 2013, poród na Brochowie

Dwa miesiące temu ( piszę to w kwietniu 2013r. ), 16 lutego urodziłam w szpitalu ósme dziecko, wymarzoną, upragnioną przez wszystkich dziewczynkę. Pamiętam wszystko na świeżo, więc łatwo mi to opisywać.

Mogę powiedzieć, że to był najbardziej naturalny poród jaki odbywał się w placówce zdrowia.
Zwyczajnie pojechałam w sobotę, urodziłam, poleżałam chwilę i w poniedziałek przed południem byłam w domu.Z krótkiej perspektywy czasu odbieram to jako nagrodę za moje macierzyństwo, za trudy, znoje i chwile, gdy już opadają ręce i brakuje sił. Nigdy nie pomyślałabym, ze poród można tak odbierać, bo przecież to jeden wielki ból i nic przyjemnego. A jednak...

Bardzo źle znosiłam ciążę, począwszy od trudnych pierwszych trzech miesięcy, z wszystkimi mozliwymi objawami, po końcówkę, kiedy nawet chodzenie sprawiało mi trudność. Nie przytyłam, więcej niż zwykle ( około 9 kg), ale zatrzymywała mi się woda w wielkich ilościach i cała spuchłam. Było to tak dotkliwe,że nie mogłam nosić od połowy ciąży obrączki i musiałam posiłkować się łańcuszkiem na szyi. Wyglądałam jak Frodo z Władcy Pierścieni. Mało tego, od początku ciąży czytałam powieść Tolkiena i skończyłam całą Trylogię tydzień przed porodem. Kiedy urodziła się Anielka, już po powrocie ze szpitala stwierdziliśmy, że jest cała omeszkowana, miała włoski dosłownie wszędzie, na uszach układały się w taki śmieszny zawijas, przypominając ucho... elfa.

Nie wiem, czy to ogólne zmęczenie, czy wspomnienie poprzedniego porodu z trudnym parciem, spowodowało u mnie paniczny strach przed rodzeniem. Byłam przerażona tym, do tego stopnia, że szukałam informacji na temat cesarskiego cięcia. Na dwa tygodnie przed porodem przechodziliśmy wszyscy grypę jelitową, która mnie strasznie wymęczyła i osłabiła. Gdybym miała wtedy rodzić, nie dałabym rady.
Każdemu kto mnie pytał wtedy o nastroje "przed", mówiłam o tym strachu i snach pełnych zgrozy. Nie podzielałam opinii, ze każdy kolejny poród jest lżejszy, przekonywałam, że jest odwrotnie, im dalej, tym ciężej, a znajomi tylko kiwali głowami i ripostowali „stękniesz i będzie po wszystkim, zobaczysz”.
Teraz z uśmiechem przyznaję im rację.

Jedyną nowością przy tym porodzie, była pora. Nigdy wcześniej nie rodziłam w nocy, zawsze w dzień. To miało swoje dobre strony, znowu nikt nam nie przeszkadzał na sali porodowej, nie było stresu o dzieci czy wszystko w domu ok, smacznie sobie spały, a rano zdziwione odebrały MMS-a ze zdjęciem nowej siostrzyczki.

Nie muszę chyba pisać, ze termin był zgodny z moimi obliczeniami i jak 16 lutego spodziewałam się porodu, tak też się stało. Właściwie zaczęło się około 15-stego, kiedy położyliśmy się tego dnia spać koło 23-ciej, dziesięć minut przed północą musieliśmy wstawać, bo zaczęły mi płynąć wody, wprawdzie w małej ilości, ale sygnał się pojawił. Zdziwiło mnie, że nie miałam przy tym żadnych skurczów, pierwszy odczułam dopiero około pierwszej w nocy. Gdy goliłam nogi, skurcze były już regularne co 10 minut i gdzieś o 1:30 pojechaliśmy do szpitala... Oczywiście po wszystkich moich typowych przygotowaniach. Z chwilą kiedy obudziłam się czując strumyk wód spływający po nodze, pierwsze co zrobiłam, to obliczyłam za ile zobaczę dziecko- stawiałam na 3-cią w nocy.

W szpitalu pojawiłam się z 6 cm rozwarciem. Na dzień dobry ucieszył mnie fakt, że wszyscy mnie rozpoznali, z poprzednich wizyt. Przyjęcie odbyło się szybko, bo byłam w bazie i tuż po badaniu, na własnych nogach, przeszłam do windy na magiczne 5 piętro. Tam przywitała mnie położna, która przyjmowała poród mojego Franusia, obie ucieszyłyśmy się na to spotkanie, a ja za słowa „Ojejku moja ulubiona położna", dostałam zwyczajnie całusa w policzek, było to trakcie pobierania krwi do badań.

Michał nie mając złudzeń, od razu na izbie przyjęć, sam zaproponował wykupienie tego luksusu, jakim jest jego obecność przy mnie w czasie porodu. Trafiliśmy znów do „Słoneczka”. Położna badając mnie, niechcący naruszyła pęcherz i wody popłynęły niczym wartki strumień. Poczułam silniejsze skurcze, była godzina 2:30. Liczyłam na to, ze akcja nabierze tempa i do 3-ciej urodzę. Chodziłam po pokoju i chciałam żeby się to już skończyło. W sali obok, „Księżycku” rodziła też dziewczyna, zachowywała się tak cicho, że gdyby nie położne, w ogóle nie wiedziałabym, że tam ktoś jest. Po wizycie u nas cały personel poszedł do tej dziewczyny i słyszałam tylko "Teraz przyj, teraz poczekaj, teraz dobrze i mocniej" i tak pół godziny, o 3-ciej usłyszałam płacz dziecka. To mnie strasznie zmęczyło psychicznie i w pewnym sensie załamało, że ja jeszcze nie urodziłam i nie wiadomo kiedy będzie po, skoro 3-cia godzina wybiła. Dodatkowo fakt, ze rodząca obok była cicha i tylko na parcie coś tam pojękiwała bardzo mnie zniechęcił do siebie, bo ja już głosniej stękać zaczęłam. Skurcze tuż przed partymi dają naprawdę w kość i bolą strasznie, przy nich parte są nawet przyjemne.

Dane mi było poczekać jeszcze pół godziny na Anielkę. Michał widząc zmianę mojego oddechu poszedł po położną lub kogoś, kto przyjmie nasze dziecko. Był tak zdeterminowany, że na korytarzu wziął za lekarza, mężczyznę, który był mężem tej dziewczyny z sali obok, prosząc go o natychmiastowe przyjście do mnie. Dobrze, ze zaraz pojawiła się położna, bo nie wiem jakby się to skończyło.
Do parcia nie miałam pełnego rozwarcia, ale pojawiło się ono po kolejnym skurczu i mogłam przeć.
Ta wiadomość podziałała na mnie jak grom z jasnego nieba, wzięłam oddech i zaparłam się tak, że jednym ciągiem parłam i Anielka wyszła. Nie słuchałam kompletnie położnej, która mówiła o zrobieniu przerwy, miałam już tak dosyć tego czekania, ze dziecko wyszło przy jednym skurczu.

Urodziłam dziewczynkę 4000g, 58 cm i stwierdziłam, że było nawet całkiem nieźle.

Anielka

Kilkumiesięczna Aniela

*** 

Nie potrafię powiedzieć, który poród był najpiękniejszy, który najtrudniejszy, który najciekawszy. Natura obdarzyła mnie hojnie, dając możliwość rodzenia dzieci naturalnie, bez żadnych komplikacji. 

Gdybym miała wybór, gdzie rodzić, bez zastanawiania wybrałabym dom.
Szpital nawet jeżeli jest w porządku nigdy, nie zastąpi tej oazy spokoju .


Oby nasze córki doczekały czasów kiedy w Polsce porody domowe będą standardem,
a pobyt w szpitalu tylko pomocą w trudnej drodze macierzyństwa, która przecież nie kończy się na urodzeniu dziecka. 


 Na koniec mam mały dodatek, wierszyk, który powstał jakby z potrzeby serca,
bo nawet zaplanowane rodzicielstwo jest często nierozumiane i trudne do przyjęcia;



O dziatwie

Pierwsza Zuzia dziw nad dziwy,
rok studencki zawalimy.

Drugi Kuba ze zdziwienia,
bo wszak karmiąc dzieci nie ma.

Trzeci Stasiu wystarany,
rok i miesiąc w stresie cały.

Czwarta Maria radość błoga,
już postawa dziadków wroga.

Piąta nasza Małgorzatka,
oburzona moja Matka!

Szósty Franuś nikt z rodziny
już nie przybył w odwiedziny.

Siódmy Antoś me bratowe,
że znów chłopiec - obrażone!

Ósma wreszcie jest Anielka,
wszem na przekór! - radość wielka.

Wszystka nasza dziatwa mnoga,
jest cudownym darem Boga : )


Wszystkie osiem szczęść :) 

Agnieszka i Michał - rodzice

A&M


Autorka: Agnieszka, zdjęcia z archiwum domowego. 
Bardzo gorąco dziękuję Ci Agnieszko za Twoje opowieści porodowe, Wam obojgu, że zechcieliście podzielić się z nami Waszą historią, zdjęciami...  Piękna jest Wasza rodzina...
Kto wie, może jeszcze kiedyś powstanie dalszy ciąg ;)   <3



10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Rozkleiłam się zupełnie przy wierszyku... Wspaniałe masz dzieci, cudowne przeżycia. Gratuluję z całego serca))).
Anna Maria

Monika Sochacka pisze...

REWELACJA! Podziwiam i życzę całej fantastycznej gromadce dużo zdrowia i pomyślności! Trochę zazdroszczę w duchu, sama mam za sobą zagrożoną ciążę i trudną jej końcówkę na oddziale patologii, cesarkę a potem wiadomość, że syn ma mukowiscydozę. Marzyłam o dużej rodzinie...
Zapraszam do siebie www.synek-mukolinek.pl Pozdrawiam ciepło i dziękuję za wspaniałą podróż przez Twoje wspomnienia,
Monika

Magdoula pisze...

Poruszające: "...bez zastanawiania wybrałabym dom.(...)Oby nasze córki doczekały czasów kiedy w Polsce porody domowe będą standardem,
a pobyt w szpitalu tylko pomocą w trudnej drodze macierzyństwa, która przecież nie kończy się na urodzeniu dziecka." - tak wiele w Dwóch zdaniach!
A wierszyk też esencją cieni i blasków wielokrotnego rodzicielstwa:-)
Ogromnie wzrusza <3

Anonimowy pisze...

Piękne ma Pani dzieci... każda z 8 opowieści mimo swoich trudności zachęca do decyzji o kolejnym rodzicielstwie... Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Piękne ma Pani dzieci... każda z 8 opowieści mimo swoich trudności zachęca do decyzji o kolejnym rodzicielstwie... Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Piękne ma Pani dzieci... każda z 8 opowieści mimo swoich trudności zachęca do decyzji o kolejnym rodzicielstwie... Pozdrawiam!

Kasia pisze...

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona działalnością tego bloga! W Polsce bardzo mało kobiet wie, że można rodzić w domu i nie stanowi to żadnego zagrożenia. Większość zostaje okaleczona w szpitalu - przez nacinanie, przyśpieszanie porodu czy cesarskie cięcie. Sama jeszcze nie rodziłam, ale marzę o porodzie w domu z położną!

VBAC Mama pisze...

Gratuluję wspaniałej rodzinki! Zazdroszczę:) Wspaniale poznawało się historie narodzin kolejnych dzieci:)
I oby spełniło się Pani (i moje rownies;) życzenie dotyczące porodów domowych:)
Pozdrawiam,
Magda

Anonimowy pisze...

Przeczytałam wszystkie osiem porodów i nabrałam ochoty na kolejny (3ci ;) ).Cudne zdjęcie rodziców opisalabym miłość,radość,młodość,spełnienie - dlatego właśnie Wam trafiło się takie szczęście w postaci ósemki ;)

Anonimowy pisze...

A ja zaczęłam czytać od końca :))