piątek, 8 listopada 2013

Osiem porodów Agnieszki- Cz.2 Narodziny Jakuba

Jak narodził się Jakub...


Jakub, 2000 szpital na Kamieńskiego

Nasze drugie dziecko było wielką niespodzianką i balsamem kojącym wszelkie smutki i niepowodzenia. Kubuś należał do tych dzieci, które budzą się stęknięciem na jedzenie i są cudownie grzeczne i cichutkie. Zadziwia to tym bardziej, ze poród był trudny i dziecko nie miało łatwo przy wychodzeniu.

Z uwagi na karmienie Zuzi i brak miesiączek, nie miałam ustalonego sztywnego terminu porodu, odebrałam to z ulgą, bo pamiętam ile kosztowało nas to nerwowe oczekiwanie.
Zaczęło się zwyczajnie odpłynięciem w małej ilości wód, skurcze dość dokuczliwe, regularne przed 5 rano, chwilę potem odeszły znów wody, ale też w małej ilości.
Jedyny stres jaki nam towarzyszył to ściągnięcie kogoś do pilnowania Zuzi.
O zgrozo o tej porze nikt nie odbierał telefonu!
Udało się wreszcie dodzwonić do teściów, przyjechali bardzo szybko i odwieźli do szpitala.
Czułam ulgę, ze to już i że nie jedziemy do poprzedniej placówki...
Jednak bardzo się zawiodłam. Szpital był brzydszy, a izba przyjęć mała i zimna.
Powitała nas położna, która zapadła mi w pamięci na długo, długo po porodzie. To dziwne, ze to jedno, decydujące spotkanie na izbie przyjęć, może mieć wpływ na cały poród , na jego przebieg...

Ponieważ wody wciąż się sączyły, położna okazała niezadowolenie z tego faktu, wydając dźwięki typu "ssss” , "ach”, a nawet "cholera jasna!".
Poczułam się winna. Zauważając na fotelu moje długie paznokcie ( nie mylić z tipsami czy szponami mega) przyniosła cążki i kazała mi je ściąć i zmyć lakier...
Leżałam na fotelu i męczyłam się ze skurczami i próbowałam obcinać paznokcie. Położna wzięła papiery i się zaczęła żmudna biurokracja. Przy pytaniu o zawód (studenci) wybuchła; „Jak to ? Teraz dzieci mają dzieci...” , „ Myśleć było”. Leżałam wciąż na fotelu, obcinałam paznokcie w drugiej ręce i poleciała mi pierwsza łza. Pani chyba to zauważyła, bo kazała mi zejść, podając zmywacz, a ja na dobre przy tym zmywaczu się popłakałam.
Ulgę poczułam, kiedy na salę porodową wpuszczono męża.
Zaopiekował się mną, przytulił, masował plecy. Przed 11 miła położna kazała mi wejść na fotel, bo było pełne rozwarcie. Mogłam przeć !!!
To cudowne uczucie, szybko przyćmił fakt, że muszę to robić na leżąco, co było dla mnie bardzo niewygodne, bardzo.
Sam moment narodzin był w mojej ocenie żmudny i powolny. Jakub przeciskał się powoli i zanim go ujrzałam minęły wieki, choć w rzeczywistości trwało to 10 minut, według tego co zapisano w książeczce. Michał przeciął pępowinę...
Czułam szczęście, nowe uczucie, którego zabrakło w pierwszej chwili przy poprzednim porodzie.
Łóżko porodowe było ustawione naprzeciw okna, był sierpień, piękne poranne słońce...
Wcześniej, w trakcie parcia, patrzyłam na to okno, widok tak promiennego dnia dodawał mi siły, taka namiastka czegoś ponad wszystko, w tym chłodnym szpitalu.

Mimo trudnego początku, to był naturalny, zdrowy poród.
Co wspominam najmilej? Słońce za oknem i słońce w oczkach dziecka położonego mi na piersi...
Nigdy więcej nie pozwoliłam sobie na uleganie humorom personelu w tak ważnej chwili i zawsze, za każdym następnym razem, do porodu miałam pomalowane paznokcie...


Jakub dziś :)




Autorka: Agnieszka, zdjęcia z archiwum domowego.

Już jutro pierwszy domowy poród Agnieszki- narodziny Stanisława ... zajrzyjcie, będzie się działo  ;)


2 komentarze:

petisu pisze...

6 lat później rodziłam tam moją starszą córkę. Izba przyjęć nadal była koszmarem.

Magdoula pisze...

Coś mi się mgliście przypomina (ze szkoły rodzenia?), ze nie pomalowane mają być ze wzgl. na reakcję przy znieczuleniu, czy usypianiu? Że ocenia się stan pacjentki m.in.po kolorze palców i to szczególnie w tym miejscu pod paznokciami?