sobota, 9 listopada 2013

Osiem porodów Agnieszki. Cz. 3 Narodziny Stanisława

Przez osiem dni towarzyszymy Agnieszce w jej ośmiu porodach...
Pierwsza opowieść była o Zuzannie, druga o powitaniu Jakuba. Dziś dzień trzeci i trzecia opowieść porodowa Agi.  Domowe narodziny Stanisława...



Stanisław 2002, poród w domu.
 

To wydarzenie wiele zmieniło w moim podejściu do porodów, do macierzyństwa ba, nawet do życia.
Na Stasia czekaliśmy długo, nie udało się zajść w ciążę od razu. Po 3 próbach zaczęłam się martwić, po pół roku jeszcze bardziej, wreszcie się udało – wytęsknione dziecko. Teraz wśród całej ósemki najbardziej utalentowane, z wyraźnym artystycznym zacięciem.

Ponieważ mieliśmy już jako takie rozeznanie co się dzieje w szpitalach i na co trzeba  być przygotowanym, wybraliśmy znów szpital na Brochowie. Tym razem jednak Michał zaproponował, żeby nie płacić od razu cegiełki przy przyjęciu do szpitala, to była decyzja opatrznościowa.
Poród zaczął się niepozornie, zwyczajnie rano obudziłam się i poczułam przypływ energii i mokre prześcieradło. Była godzina 6, nauczona doświadczeniem, wcześniej zadbałam o młodsze dzieci, więc stresu nie było. Było za to poczucie humoru mojego męża, zawsze ilekroć potem zaczynał się poród miał dobry humor i „głupawkę”, a to bardzo, bardzo pomaga. Chodził za mną i pytał „skurczyki”, „skurczyki”? Ja tez byłam spokojna, wypiłam herbatę, dopakowałam torbę, jednym słowem na spokojnie czekaliśmy na intensywniejsze skurcze.

W tak zwanym międzyczasie, Michał wyskoczył do bankomatu po pieniądze na cegiełkę i taksówkę. Zostałam sama i mogłam przeżyć tę chwilę tak bardziej po swojemu. Wzruszyłam się czując kolejny skurcz.  Dzisiaj zobaczę swoje dziecko, tak długo wyczekiwane, myślałam...
Była zima, stałam przy oknie i patrzyłam jak wraca mąż, nic nie mogło mnie zaskoczyć, bo czułam się bardzo silna i odważna. To dobrze, bo chwilę potem wydarzenia przypominały raczej sceny z jakiegoś filmu.


Kiedy wrócił Michał byłam już do połowy ubrana, tzn w rajtuzy, tuniko-sukienkę i założony miałam jeden but. Tu dodam rzecz istotną, były to buty tzw. "ojki", takie sznurowane do kolan. Pamiętam dobrze, stałam w łazience, kiedy Michał wszedł do mieszkania. Zapytał, czy jestem gotowa, bo zamówił taksówkę i już czekał, a ja kompletnie go nie słuchając zaczęłam inaczej oddychać i kucać.
Zaczęły się skurcze parte, nagle, bez bolesnych skurczów pierwszej fazy.
Oznajmiłam spokojnie, z rezygnacją „zaraz urodzę”.

Michał tracąc chyba głowę (bo nie umiem tego inaczej określić), zaczął mi zakładać tego ojka drugiego i wiązać, a w tym samym czasie ja rozwiązywałam i ściągałam drugiego z nogawką rajtuz. To było dla mnie bardzo zabawne i kto wie czy właśnie dzięki temu nie spanikowałam.
Jednym duszkiem zarządziłam, co mój mąż ma robić: nalać wody do wanny, zadzwonić po karetkę i przynieść ręcznik czysty. Udało mi się rozebrać i wskoczyć do wody, czekałam aż wanna się napełni, rozkosznie nie czując bólu przy skurczach. To był moment, kiedy zmieniłam pozycję przykucając, bo tak mi się zrobiło wygodniej.
Raz poparłam, czując ulgę, za parę sekund drugi raz i rękami złapałam wypływające dziecko.
Zapłakał, ja też, była 9.05,  weszli ratownicy z pogotowia.
Uchwyciłam ten moment narodzin dla siebie, udało mi się go ukraść, nigdy wcześniej ani potem nie czułam tak metafizycznego przeżycia. Chyba nie da się o tym zwyczajnie napisać, to był piękny, naturalny poród. Mój i mojego męża. Natura sama zadbała o szczegóły, a ja jak nigdy dotąd, intuicyjnie wiedziałam co mam robić, krok po kroku.

Lekarz nie był zdziwiony zdarzeniem, za to mój mąż bardzo. Na prośbę o czysty ręcznik, nie wiedział gdzie go ma szukać. Staś urodził się bez komplikacji, nie miał nawet wybroczyn, a ważył 3900! Najwięcej z naszych dzieci urodzonych do tej pory. Dziwne, ze ja tego nie poczułam, do tej pory twierdzę, ze spośród ośmiu porodów, ten był najlżejszy i najmniej bolesny. Woda czyni cuda i wiara w siebie, zaufanie instynktowi. Natura mnie w tym wypadku wyręczyła na całej linii.

Pogotowie zajęło się resztą, pępowiną, łożyskiem i zabrało nas do szpitala na Brochowie. Muszę tu sprostować,że to była bardzo miła, fachowa ekipa, która z porodami nie miała nic wspólnego.
W łazience przebywała ze mną tylko lekarka i mąż , nikt obcy nie musiał mnie oglądać (ratownicy). Na prośbę i chyba z uwagi na sytuację zabrali z nami też Michała. W szpitalu nikogo nie zdziwił fakt porodu w domu, kiedy wspomniałam, ile to wszystko w sumie trwało. Zwyczajnie to był szybki, sprawny poród i mogłam nie zdążyć, ale wiadomo na przyszłość trzeba uważać. Cieszę się, ze nikt nie zepsuł tego wydarzenia swoim moralizatorstwem lub humorami. Jeszcze na długo potem przezywałam ten moment porodu, szczególnie karmiąc piersią...

Gdybym miała wymienić konkretnie zalety rodzenia w domu, na pierwszym miejscu byłby spokój, spokój i cisza, nieodzowne do skupienia się i poddania rozwojowi wypadków.
Nikt nie zagląda, nie pyta, nie wypełnia, nie bada co 5 minut, nie leżysz kołkiem czując jak ci niewygodnie, nie stresujesz się jak będziesz rodzic w takiej pozycji, czy nie wyproszą Ci męża albo go nie przestawią z kąta w kąt, no i trzymasz dziecko jako pierwsza,  czujesz go Ty, a nie tylko położna... a to jest cudowne uczucie! Nosiłam syna pod sercem 9 miesięcy, głaskałam brzuch, czułam jak kopie, kiedy nadszedł moment rozwiązania to ja pierwsza poczułam jego cieplutką główkę, przytuliłam, mogłam go przywitać po drugiej stronie. 
Wiem co mówię, do tej pory Staś jest dzieckiem najbardziej ze mną związanym emocjonalnie on i Marysia, też urodzona w domu. Jest też bardzo utalentowany plastycznie, powyżej normy jaką mają dzieci starsze od niego.



Kilkuletni Staś ze swoim starszym rodzeństwem Zuzą i Kubą.

Wydanie na świat syna w taki sposób i w takich okolicznościach miało też swoje odzwierciedlenie w fizycznej stronie. Ten poród „wyleczył „ mnie z bólów krzyżowych, jakie miałam do tej pory przy skracaniu szyjki. Nigdy potem nie czułam już tego koszmarnego bólu z tyłu pleców. Kto takowe miewa, wie co to znaczy. Po tym porodzie zawsze już miałam bóle brzuszne przy skurczach.

Ten poród pamiętam szczególnie, ilekroć rodząc kolejne dzieci, mam moment kryzysu, zawahania się, zniechęcenia, ze boli, ze długo wracam myślami do 11 grudnia rano, pomaga. 



Stanisław dzisiaj


Autorka: Agnieszka , zdjęcia z archiwum rodzinnego .


Jutro kolejne narodziny, domówka Marii, zapraszamy...

2 komentarze:

zyciebe pisze...

Cudowne... i wzruszające.. :-)

Misiowo Mi pisze...

Szczególnie bliski mi opis... Wzruszający, przepiękny, pełen bliskości... Też mam w domu Stanisława :) Jednak poród całkowicie odmienny od Twojego. Pozdrawiam!